Opowieść arkadyjska - Drugie życie

Forum Logi i Opowieści.
Dymhard
Posty: 110
Rejestracja: 26 cze 2010 18:12

Opowieść arkadyjska - Drugie życie

Post autor: Dymhard »


Siedziałem na swoim sienniku. Sierpniowy skwar nie wlewał się do izby, ponieważ matka przyciemniała okna, bo to służyło suszonym oraz przechowywanym ziołom. Była teraz na łące, miała mnóstwo roboty w tej porze roku. Kiedy od czasu do czasu na jakiś czas, wracałem ze szlaku do domu, zawsze na nowo zapach tych wszystkich ziół świdrował moje nozdrza, jakbym wchodził tu pierwszy raz. Dom.

Wstałem. Spod siennika wziąłem butelkę machmolu, pociągnąłem spory łyk. W ranki uczucia, wspomnienia nie atakowały mnie tak bardzo jak przez resztę dnia. A destylat jeszcze w tym pomagał. Wziąłem ze stołu jabłko oraz kawałek długiej bułki. Dzisiaj nie byłem za bardzo głodny. Szczerze mówiąc mnie mdliło. Uczucia...

Wyszedłem. Skwar mnie uderzył. Zmrużyłem oczy, przyzwyczajając je do słońca. Skierowałem swe kroki do baszty. Do chłopaków. Tam jest zawsze zimno w lato. Kiedy wszedłem powitał mnie Drab, zawsze miał ranną warte, zwykle samotną. Może jeszcze ktoś przyjdzie ze wsi.

-No panie weteran. - Uśmiechnął się szeroko - Coś długo tu siedzisz. Gdzieś znowu się awanturowałeś, chowasz się?

Odpowiedziałem mu półuśmiechem po czym powiedziałem.

-Pobiłem się ostatnio z jednym kowalem po pijaku, on był pijany ja też, jego znajomki nie były zadowolone.

-Jak zwykle, jak zwykle... - Drab lekko się roześmiał. Jego ramiona były szersze od moich. I był wyższy. Po czym dodał - Powiesz mi w końcu kto to był? Wtedy w placówce kurierskiej? Dzieciaki powiedziały...

-To nieważne. - Uciąłem temat – Mam coś na trudy warty. Łap. Rzuciłem butelkę.

Drap złapał dość niezręcznie butelkę. Prawie mu wypadła z rąk. Oczy mu się jednak zaświeciły.

-Graniczna czy czysta?

-Czysta. Jeszcze mam mały zapas. I zagrychę do tego.

Posialiśmy się w milczeniu. W pewnym momencie się odezwał.

-To może powiesz, jak było z tymi gówniarzami w Wyzimie? Tu nawet doszły słuchy.

Machnąłem ręką.

-Co tu dużo gadać. Trójka po fisstechu. Młodzi byli, wyrostki. Zobaczyli obcego w nocy. Ja zawsze staram się unikać pierw konfliktów. Zacząłem iść szybko w swoją stronę. Oni poszli w bieg za mną. W pewnym momencie się odwróciłem, wyciągnąłem sztylet. Oni na chwilę się zatrzymali, powiedzieli głupio, że chcą tylko się rozejrzeć. Na co ja. To rozejrzyjcie się i wypierdalać. To ich podkręciło. Mimo sztyletu, chcieli się zabrać za mnie. Nie miałem wyboru. Sztylet w ruch po wszystkim sztylet w kanał. Ot historia.

Drap zamyślił się na chwilę.

-Ciebie zawsze znajdzie jakiś problem. - Powiedział po chwili.

-No dobra czas na mnie. Pora odwiedzić matkę.

Wyszedłem na łąki. Z dala już widziałem przycupniętą rodzicielkę ze niewielkim nożykiem. Ubrana była jak zwykle w lnianą zgrzebną sukienkę, niepasującą do przedstawicielki elfiej rasy. Wycinała pieczołowicie, roślinę o żółtych drobnych kwiatach. Jaskółcze ziele. Przywitałem się.

-Szczęść bogini

-Szczęść bogini synu - Powiedziała prostując się. Surowe rysy, trójkątna twarz. Czarne włosy opadały jej swobodnie na ramiona.

Właściwie do poszedłem do niej, ponieważ miałem pytanie.

-Matko. Powszechnie wiadomo, że elfki najłatwiej zachodzą w ciąże z ludźmi. A co w sytuacji, półelfów oraz elfek? W twoich zapiskach jest tylko o współżyciu ludzi oraz elfów.

Podrapałem się mimowolnie po policzku. Taki tik nerwowy.

-Pewnie jest tak samo. Kwaterki, kwaterzy, istnieją.

Oszczędna informacja za wiele mi nie powiedziała.

-Dobrze. Nie będę Ci przeszkadzał.

Pokierowałem swoje kroki na pobliskie wzgórze. Matka odprowadzała mnie wzrokiem. Usiadłem wygodnie w wysokiej trawie rozprostowałem nogi. Nagle myśl pojawiła się w mojej głowie.

W imię czego.

Wiem co to zwiastowało jedno z moich niemiłych wspomnień.

Właściwie. Co sprawia, że jesteśmy rozumni? Że jesteśmy ludźmi? Słowa, wspomnienia, czyny? Przeszłość czy dążenie do przyszłości?

Jedna z tych małych uroczych wioseczek znajdująca się tuż przy trakcie. Głos jak brzmiało przezwisko mojego najlepszego przyjaciela z wojska meldował mi o parobku o imieniu Teran. Złapano go przy havekarach. Przeładowywali razem wóz na przesiece. Patrol złapał ich na gorącym uczynku. W pobliżu tylko my byliśmy z Oddziałów Specjalnych Aedirn więc natychmiast po nas posłano zgodnie z procedurami.

-Dobra Głos najpierw pogadam z tym Teranem. Gdzie on się znajduje?

-Pod strażą w piwnicy tutaj pod tym domem panie kapitanie.

Rozejrzałem się powoli, reszta żołdaków umilkła jak tylko nas zobaczyła. Głos otworzył klapę i napomknął.

-Iść z panem?

-Nie będzie potrzeby. Daj mi tylko zapalone łuczywo.

Głos wykonał rozkaz. Zacząłem powoli schodzić po krzywych drewnianych stopniach. Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Kiedy byłem już na dole krzyknąłem.

-Zamykać!

Klapa łupnęła nade mną.

Powiesiłem łuczywo na haku przy ścianie. Rozejrzałem się. Najpierw moją uwagę przyciągnął stary przewrócony zydel. Wziąłem go. Przetarłem go ramieniem. Tak. Teraz pan Teran. Jakie nieszczęście to było. Siedział przykurczony, trząsł się nie wiadomo czy z zimna, czy ze strachu. Pewnie tysiące myśli mu przechodziło teraz przez głowę. Postawiłem zydel przed nim. Usiadłem. Popatrzyłem mu prosto w oczy. Oceniająco. Od tego wzroku odruchowo starał się wyprostować, łopatki mu się napięły, ramiona jakby napuchły, mimo że wciąż był w pozycji półleżącej pod ścianą. Widział malowania, rozetę. Doskonale wiedział co to oznacza. Po chwili, odezwałem się.

-Pewnie mi powiesz, że to nie ty uciekałeś od havekarów których pojmano cztery godziny wcześniej. Ale wiedz, że nie tędy droga. - Wziąłem krótki oddech i kontynuowałem.

-Będę brutalnie szczery. Powieszą cię. Pomyśl teraz o rodzinie, o tych których kochasz. Co z nimi? To już zależy od naszej krótkiej rozmowy. Byłeś tam?

Zgodnie z moimi oczekiwaniami stopniał. Jego twarz wyrażała teraz prawie obojętność. Taki stan. Stan żywego trupa. Mimowolnie lekko się uśmiechnąłem. Poruszył się. Zmienił teraz pozycję na bardziej otwartą i wydusił.

-Tak. Byłem.

Potem wyrzucił z siebie prawie na jednym oddechu.

-Palik ze wsi był moim kumem. On od zawsze, lubił podejrzane towarzystwo, ciągle kręcił się koło karczmy. Lubił wypić. W dzień był pomocnikiem młynarza co jeszcze przysparzało mu kontaktów. Wczoraj popiliśmy, zaproponował mi dobrze płatną, prostą jak to określił rzecz. Miałem spotkać się w przesiece z ludźmi z wozem pomóc im przeładować. Panie! Nic nie wiedziałem o żadnych havekarach! Myślałem, że chodzi o przemytników ewentualnie jakiś zbójów. Jestem na dorobku każdy grosz by mi się przydał. Dlatego przystałem.

Milczałem przez chwilę. Spuściłem nieco wzrok. Po czym powiedziałem.

-Wiesz panie Teran. Za przemytników czy zbójów by pana nie wieszali.

Powstałem.

-Dobrze współpracowałeś. Odnotuje to w swoim raporcie.

Po wyjściu podbiegł do mnie Głos.

-I jak? Co się pan dowiedział?

Odpowiedziałem krótko.

-Dowiedziałem się, jak się kończą koledzy.

W imię czego.

Kiedy patrzę na siebie we wspomnieniach. Płyty, malowania, rozeta. To byłem ja. Teraz też jestem ja. Tylko wtedy to jakby była skorupa. Nie było pod tym człowieka. Tylko jakiś pajac sterowany niewidzialnymi sznurkami.

Odetchnąłem pachnącym powietrzem. Spojrzałem na horyzont na odległe Góry Sine. Moja matka miała siłę, aby stamtąd zbiec. Odmówiła księżnej założenia rodu. Wielki dyshonor dla samej księżnej. Osiedliła się w Dolinie Kwiatów na Posadzie tuż przy samym lesie. Nie miała związków z elfią osadą przy Posadzie. Oni mieli własną zielarkę. Pomagała tylko wieśniakom. Czasami zastanawiałem się co o tym myśli. O życiu przed moim narodzeniem. Urodziłem się już tutaj. Ojciec mój był nieznany gdzieś słyszałem pogłoski, że był kupcem oraz awanturnikiem z odległego Imperium. Po nim miałem odziedziczyć chęć wiecznej tułaczki. Nie mogłem znaleźć więcej o nim informacji co mnie też trapiło, ale w końcu odpuściłem. Matka miała sentyment do Imperium. Nauczyła mnie płynnie mówić reikiem. W sumie ja też zacząłem układać sobie nowe życie po wojsku. Tylko że to układanie wyglądało jak próba złożenia rozbitego lustra. Nie udaje ci się dopasować kawałków, więc zaczynasz się nimi ciąć.

Przyszłość jest utkana ze przeszłości.

Kiedyś w górach chciałem się sprawdzić. Zimą. Największym wrogiem jest wtedy hipotermia. Czytałem nieco na ten temat w Oxen. Pamiętam był już trzeci dzień ostatnia prosta próby noc. Skończył się opał, dawno nie byłem w ciepłym pomieszczeniu. Zimno wokół zaciskało mi zdradliwie pętle na szyi. Nagle się przewróciłem we wysokim śniegu. Powstałem natychmiast jednak coś mi nie pasowało. Straciłem orientację, stanąłem rozejrzałem się. Zacząłem grzebać w plecaku. Nagle olśniła mnie myśl. Robię bezsensowe rzeczy. Tak jak ludzie wpadający w drugi stopień hipotermii. Zrzucali płaszcze, zdejmowali rękawice. Dlatego ważna jest obserwacja towarzyszy podróży w tak ekstremalnych warunkach. Ja byłem wtedy sam. Medycy w swoich pismach twierdzili, że człowiek nie może sobie pomóc sam w takiej sytuacji. Kiedy dotyka go hipotermia drugiego stopnia. Dalej było już gorzej. Zobaczyłem jakąś szarą postać na szlaku. Człowiek? O tej godzinie, w tej porze, w tym miejscu? Niemożliwe. Halucynacje ze zimna. Było bardzo źle. Jednak to mnie w jakiś sposób otrzeźwiło. Do dzisiaj logicznie nie da się wytłumaczyć, dlaczego przetrwałem. W ciągu pół godziny zdołałem doczłapać się wtedy do ciepła.

I co mi to dało? Świadomość, że jestem silny? Że im pokazałem? Zrobiłem porządek? To było gówno warte. Szafowałem wtedy własnym życiem. Skazałbym matkę na wieczną stratę.

Wyjąłem zmiętą kartkę za pazuchy. Był na niej napisany wcześniej wiersz.

Niech znajdzie nas nowy świt

Stalą obłapi, ogniem zwycięży

Lecz gdy wypowiem Twoje imię

Czy będziesz nadal

Krynicą nadziei na lepsze jutro

Dążeniem i wzorem

Najczystszym wspomnieniem

Dzisiaj wstaje już kolejny świt

Widzimy się w któreś jutro

Właściwie ten wiersz odnosił się do dwóch bardzo ważnych osób z mojego życia. Których już nie ma wokół. Mam dużo tatuaży. Każdy symbolizuje stratę. Boję się dodać ostatniego tatuażu, bo wciąż mam nadzieję. A nadzieja to oszustka i słodka trucizna. Nie mogłem wygrać jej miłości. Nienawidzę przegrywać. Boję się porażki. A kiedy nie można wygrać najlepiej sprawić, aby wszyscy przegrali. Taka złota zasada.

Wstałem.

Może już czas udać się do Oxen? Po nowy tatuaż. Zgliszcza nie mają fundamentów a my nauczyliśmy się żyć tylko w ruinach.

Już czas?
ODPOWIEDZ