Krucjata
: 02 sty 2019 00:00
Crer siedział oparty w atłasowym fotelu, spoglądając przenikliwie na odzianego w czerń ambasadora. Niemalże wysuszony mężczyzna o bladej cerze bawił się swoim złotym łańcuchem, na którym kołysał się ryngraf z godłem Imperium. Crer jeszcze raz rozwinął pergamin i wnikliwie przeczytał.
– Wieści są niepokojące, ambasadorze, ale to wszystko już wiem – zaczął spokojnie Crer. – Dwa dni temu wróciliśmy z Bretonii, gdzie pokonaliśmy potężne siły chaosu, a już u wrót zamku czekały nas informacje o plugawych wojownikach, forsujących przełęcze Gór Czarnych.
– Tak, słyszałem o waszym wyczynie, komturze – odparł, nadal zapatrzony w łańcuch, ambasador. – To chwalebne, lecz… chaos jest jak hydra – odcinasz jedną głowę, a na jej miejsce wyrastają dwie nowe.
– Prawdę rzekliście – zgodził się Crer, masując skroń. – Nasi informatorzy niemalże codziennie przynoszą gorzkie nowiny o rozwijających się kultach bożków ciemności. I tak… cesarz ma rację. Jeśli nic z tym nie zrobimy, dzieci Imperium nie ujrzą jutrzejszego wschodu słońca.
Crer wstał powoli z fotela i podszedł do okna. Na zimowym niebie kłębiły się czarne chmury spowite zieloną poświatą Morrslieba. Księżyc wydawał się bardziej złowrogi niż zwykle.
– Zgadzam się, zatem – rzekł twardo komtur. Ambasador przestał bawić się łańcuchem i spojrzał na Crera. Oczy mężczyzny zwęziły się, a na jego twarz wypełzł dziwny uśmiech.
– Zgodnie z wolą cesarza, Zakon Sigmara Młotodzierżcy zorganizuje krucjatę, która położy kres plugawym istotom – kontynuował Crer. – Sigmar rzekł: „Jeśli ktoś wymierzy Ci policzek, Ty odpowiedz mu młotem”. Tak też uczynimy.
– Jak mniemam po ostatniej wyprawie wasze siły są dość marne, komturze? – kąśliwie zaczepił ambasador. – Myślicie, że dacie radę stawić czoła potęgom chaosu?
– My to Imperium, a Imperium to mężczyźni i kobiety gotowi bronić swoich ziem. – Twarz komtura twardniała z każdym słowem. – Nie martw się, ambasadorze. Udowodnimy plugawym bożkom, czym jest płomień wiary! Zakon powoła wszystkich obywateli oraz ochotników zza mórz – lat przynajmniej szesnastu – którzy będą chcieli stanąć do walki.
Ambasador znowu uśmiechnął się kpiąco i wysyczał: – Wyślecie szarych ludzi na śmierć, komturze? Czyż nie wydaje wam się, że krucjata już jest skazana na porażkę?
– Macie małą wiarę, ambasadorze. – Crer spojrzał prosto w oczy suchego mężczyzny. – Żelazo w ciele boli tak samo, bez względu na to, kto je wbija. Nie zapominajcie o jeszcze jednym – mamy sojuszników.
Z twarzy ambasadora znikł uśmiech. Powoli wstał z fotela i rzekł: – Przekażę cesarzowi waszą decyzję, myślę, że będzie rad. – Mężczyzna powoli odwrócił się i ruszył ku drzwiom.
– Ambasadorze, martwi mnie tylko jedna rzecz. – Słowa Crera zatrzymały mężczyznę.
– Jaka, komturze? – Ambasador uniósł lekko brwi.
Na twarzy Crera namalował się paskudny uśmiech.
– Skąd weźmiemy drewno na tyle stosów?
Podziękowania dla Tuka i Celeste za korektę
– Wieści są niepokojące, ambasadorze, ale to wszystko już wiem – zaczął spokojnie Crer. – Dwa dni temu wróciliśmy z Bretonii, gdzie pokonaliśmy potężne siły chaosu, a już u wrót zamku czekały nas informacje o plugawych wojownikach, forsujących przełęcze Gór Czarnych.
– Tak, słyszałem o waszym wyczynie, komturze – odparł, nadal zapatrzony w łańcuch, ambasador. – To chwalebne, lecz… chaos jest jak hydra – odcinasz jedną głowę, a na jej miejsce wyrastają dwie nowe.
– Prawdę rzekliście – zgodził się Crer, masując skroń. – Nasi informatorzy niemalże codziennie przynoszą gorzkie nowiny o rozwijających się kultach bożków ciemności. I tak… cesarz ma rację. Jeśli nic z tym nie zrobimy, dzieci Imperium nie ujrzą jutrzejszego wschodu słońca.
Crer wstał powoli z fotela i podszedł do okna. Na zimowym niebie kłębiły się czarne chmury spowite zieloną poświatą Morrslieba. Księżyc wydawał się bardziej złowrogi niż zwykle.
– Zgadzam się, zatem – rzekł twardo komtur. Ambasador przestał bawić się łańcuchem i spojrzał na Crera. Oczy mężczyzny zwęziły się, a na jego twarz wypełzł dziwny uśmiech.
– Zgodnie z wolą cesarza, Zakon Sigmara Młotodzierżcy zorganizuje krucjatę, która położy kres plugawym istotom – kontynuował Crer. – Sigmar rzekł: „Jeśli ktoś wymierzy Ci policzek, Ty odpowiedz mu młotem”. Tak też uczynimy.
– Jak mniemam po ostatniej wyprawie wasze siły są dość marne, komturze? – kąśliwie zaczepił ambasador. – Myślicie, że dacie radę stawić czoła potęgom chaosu?
– My to Imperium, a Imperium to mężczyźni i kobiety gotowi bronić swoich ziem. – Twarz komtura twardniała z każdym słowem. – Nie martw się, ambasadorze. Udowodnimy plugawym bożkom, czym jest płomień wiary! Zakon powoła wszystkich obywateli oraz ochotników zza mórz – lat przynajmniej szesnastu – którzy będą chcieli stanąć do walki.
Ambasador znowu uśmiechnął się kpiąco i wysyczał: – Wyślecie szarych ludzi na śmierć, komturze? Czyż nie wydaje wam się, że krucjata już jest skazana na porażkę?
– Macie małą wiarę, ambasadorze. – Crer spojrzał prosto w oczy suchego mężczyzny. – Żelazo w ciele boli tak samo, bez względu na to, kto je wbija. Nie zapominajcie o jeszcze jednym – mamy sojuszników.
Z twarzy ambasadora znikł uśmiech. Powoli wstał z fotela i rzekł: – Przekażę cesarzowi waszą decyzję, myślę, że będzie rad. – Mężczyzna powoli odwrócił się i ruszył ku drzwiom.
– Ambasadorze, martwi mnie tylko jedna rzecz. – Słowa Crera zatrzymały mężczyznę.
– Jaka, komturze? – Ambasador uniósł lekko brwi.
Na twarzy Crera namalował się paskudny uśmiech.
– Skąd weźmiemy drewno na tyle stosów?
Podziękowania dla Tuka i Celeste za korektę