Re: Głupie/dziwne zgony.
: 09 cze 2016 11:47
To i ja kilka "miłych" wspominków.
Nie wiem, czy to jeszcze tak działa. Ale bardzo, bardzo dawno temu jakaś poczciwa dusza gracza podpowiedziała mi w obejściach Kaspiana, że mogę wykonać szybciej zadanie, jak pewien znaleziony przedmiot wrzucę do ognia. Wiecznego Ognia. Wieczny Ogień nie był zadowolony, ale poczciwa dusza zapewne miała niezły ubaw.
Dla młodszych graczy przypomnę, że dawniej często zgony następowały na wodzie. Szczególnie na drakkarze Ringhorn. Postacie, które odgrywały zbójów (a może im się tak zdawało - to brutalne czasy były) atakowały cię zaraz pod odcumowaniu statku/promu. Uciekać za wiele się nie dało. Zwykłym nawykiem po wejściu na Ringhorna było przeszukanie dziobu i rufy.
Padłem tak kilka razy. A jako pocztylion byłem łakomym kąskiem.
Dopiszę, choć właśnie to nie był zgon. Na tratwie do Alimento napadło mnie takich dwóch. Nie byłem zgildiowany. Umy tylko podróżnicze. Ale w onych czasach wszystkie postaci były o wiele słabsze. Tedy szybko wyjąłem sprzęt, założyłem (można było podczas walki) i okazało się, że mimo zasłon oni przegrywają. W pewnym momencie zaczęli błagać o litość i przerywać walkę. Nie wiem co mnie wtenczas napadło. Gdy byli ciężko odpuściłem im.
I ostatni zgon. (Od baaaardzo dawna nie padłem walcząc twarzą w twarz - taka robota. Za to często przez własną głupotę.)
Wstaję na chwilę zaczekać na pewna miłą panią. Śpi jeszcze. A... rozprostuję kości (haha, kości) na kościejach pode Scala. O! dwa na początek. No problem. Wstaję na dwie chwilki? Wracam prosto na spotkanie z aniołem. Co u licha! A taki obiecywałem być ostatnio ostrożny! Ale ciężko ustać nawet dwóm kościejom bez blach, w samych spodniach i koszuli. Taki byłem wesoły, że sobie puściłem głośniej muzykę skutecznie odgłosy walki zagłuszającą. Co ciekawe - po raz pierwszy od... nie wiem kiedy - zamiast się wkurzyć na ostro, zrobiło mi się... bardzo głupio.
Z ostatniej chwili. NIE padłem właśnie, bo po którymś KOLEJNYM zgonie nareszcie zacząłem wychwytywać, gdy mi tarcza pęka dźwiękiem sroższym niż chlaśnięcie mieczem. A ja bez tarczy jak bez ręki.
Jak jeszcze chwile powspominam tu sobie o śmierci to będziecie mnie z bagna wyciągać.
Nie wiem, czy to jeszcze tak działa. Ale bardzo, bardzo dawno temu jakaś poczciwa dusza gracza podpowiedziała mi w obejściach Kaspiana, że mogę wykonać szybciej zadanie, jak pewien znaleziony przedmiot wrzucę do ognia. Wiecznego Ognia. Wieczny Ogień nie był zadowolony, ale poczciwa dusza zapewne miała niezły ubaw.
Dla młodszych graczy przypomnę, że dawniej często zgony następowały na wodzie. Szczególnie na drakkarze Ringhorn. Postacie, które odgrywały zbójów (a może im się tak zdawało - to brutalne czasy były) atakowały cię zaraz pod odcumowaniu statku/promu. Uciekać za wiele się nie dało. Zwykłym nawykiem po wejściu na Ringhorna było przeszukanie dziobu i rufy.
Padłem tak kilka razy. A jako pocztylion byłem łakomym kąskiem.
Dopiszę, choć właśnie to nie był zgon. Na tratwie do Alimento napadło mnie takich dwóch. Nie byłem zgildiowany. Umy tylko podróżnicze. Ale w onych czasach wszystkie postaci były o wiele słabsze. Tedy szybko wyjąłem sprzęt, założyłem (można było podczas walki) i okazało się, że mimo zasłon oni przegrywają. W pewnym momencie zaczęli błagać o litość i przerywać walkę. Nie wiem co mnie wtenczas napadło. Gdy byli ciężko odpuściłem im.
I ostatni zgon. (Od baaaardzo dawna nie padłem walcząc twarzą w twarz - taka robota. Za to często przez własną głupotę.)
Wstaję na chwilę zaczekać na pewna miłą panią. Śpi jeszcze. A... rozprostuję kości (haha, kości) na kościejach pode Scala. O! dwa na początek. No problem. Wstaję na dwie chwilki? Wracam prosto na spotkanie z aniołem. Co u licha! A taki obiecywałem być ostatnio ostrożny! Ale ciężko ustać nawet dwóm kościejom bez blach, w samych spodniach i koszuli. Taki byłem wesoły, że sobie puściłem głośniej muzykę skutecznie odgłosy walki zagłuszającą. Co ciekawe - po raz pierwszy od... nie wiem kiedy - zamiast się wkurzyć na ostro, zrobiło mi się... bardzo głupio.
Z ostatniej chwili. NIE padłem właśnie, bo po którymś KOLEJNYM zgonie nareszcie zacząłem wychwytywać, gdy mi tarcza pęka dźwiękiem sroższym niż chlaśnięcie mieczem. A ja bez tarczy jak bez ręki.
Jak jeszcze chwile powspominam tu sobie o śmierci to będziecie mnie z bagna wyciągać.