Z życia rekruta

Forum Logi i Opowieści.
Vonir
Posty: 57
Rejestracja: 25 lis 2017 01:39

Z życia rekruta

Post autor: Vonir »

Na pierwsze ciało natknął się jeszcze na skraju wioski. Kobieta z wyprutymi flakami leżała w nienaturalnej pozie. Białe tłuste robaki w najlepsze biesiadowały nie bacząc, że ktoś się im przygląda. Na jej twarz opadła kurtyna skąpanych we krwi włosów złowieszczo lśniących w słońcu. Wiedział, że ciał będzie więcej. Dużo więcej.

-Jakie licho mnie tu przyprowadziło? - Pomyślał Vonir beznamiętnie spoglądając na zwłoki i ruszył w stronę zabudowań skąd unosiła się cienka wstążka dymu.

Kolejne ciało ominął szerokim łukiem. Już z daleka dostrzegł szyję nieszczęśnika przebitą strzałą. Zapewne był to łuk czterdziestofuntowy, odległość nie więcej niż sto kroków. Śmierć, jak to śmierć, zastała swego wybrańca zasranego i śmierdzącego. W tym wypadku wyjątkowo śmierdziało, toteż nie było specjalnie po co się zbliżać.

Właściciel trzeciego ciała, które napotkał, nie oddał życia bez walki. Barczysty mężczyzna, pewnie miejscowy kowal, w lewej ręce ściskał nóż kuchenny, którym próbował się bronić. Drugi nóż tkwił w jego brzuchu wetknięty po samą rękojeść. Widok był kuriozalny. Wielkolud powalony igiełką wbitą w bebechy. Gdyby nie rozlana wokół kałuża krwi pomyśleć by można, że odpoczywając po ciężkiej pracy oparł się o ścianę jednego z domów i uciął drzemkę z głową opuszczoną ciężko w dół zupełnie lekceważąc wbitą obok pępka drzazgę.

W głowie Vonira wciąż dudniły słowa dowódcy:
- Rekrut, na jednej nodze zapierdalasz do wioski. Spotkaj się z naszym informatorem. Masz się dowiedzieć o pozycji wroga.

Przechodząc obok małej lepianki pokrytej strzechą dostrzegł kątem oka leżącą w środku skuloną postać. Chłopiec, dziewczynka? To już nie było ważne. Zmełł w zębach przekleństwo i dodał cicho - Rozkaz to rozkaz - splunął krótko na klepisko i ruszył w stronę największego budynku w wiosce, a właściwie tego co z niego zostało. Zwęglone kikuty dachu w kilku miejscach tliły się jeszcze. Zanim podszedł bliżej spalonej gospody prawie potknął się o leżące przy studni ciało psa. O tym, że była to ongiś gospoda świadczył bezlitośnie zgrzytający na wietrze szyld jakimś cudem ocalały z pożogi. Niegdyś widniał na nim złocisty puchar na czerwonym tle i zachęcał do wejścia, teraz osmolony i zakurzony odstraszał wyrytym nań napisem: „Ludzie do morza!” Gdy spojrzał przez wypalone szpary dostrzegł powykręcane, spopielałe ciała i nie wytrzymał. Odwrócił wzrok.

Nagle usłyszał cichy szmer i gdzieś z lewej strony coś mignęło. Zanim się zorientował ręka już ściskała rękojeść miecza. Dopiero teraz zauważył, że na poddaszu jednego z domów ktoś powiesił makabryczne wahadło, które z daleka wyglądało na kulkę pokrytą kolcami. Sprawcy dyndającej ozdoby zadali sobie niemało trudu aby powiesić niziołka, wydłubać mu oczy, wyciąć język, zawiesić na szyi tabliczkę z napisem: „Zdrajca”. A na koniec tego wszystkiego urządzili sobie konkurs strzelecki. Vonir przestał liczyć gdy doliczył się czternastu strzał, które trafiły w cel.

-Zadanie wykonane- powiedział w duchu do siebie. -Spotkał informatora. Dowiedziałem się również o pozycji wroga. Tropione od tygodnia komando Scoia’tael przeszło tędy wczoraj. Biedny informator, ile wytrzymał? Co zdążył przekazać przed śmiercią swoim oprawcom? Co z pozostałymi informatorami?

Vonir wracając już nie patrzył na niziołka, nie spoglądał na smętne resztki gospody. Ominął truchło leżącego czworonoga i na chwilę zatrzymał się przy studni. Oparł się rękoma, chciał jeszcze wszystko przemyśleć. W głowie układał raport dla dowódcy. Coś go jednak podkusiło aby spojrzeć do środka studni i pożałował tego. Hasło wypisane na szyldzie niektórzy wzięli bardzo dosłownie.

***

Dowódca oczekiwał go wraz z oddziałem na gościńcu. Siedział na swoimi kucu i w milczeniu długo patrzył na Vonira. Pogładził swoją brodę, zamruczał coś niezrozumiale i dodał:
- Dorwiemy ich. Dorwiemy ich wszystkich.
Crer
Posty: 204
Rejestracja: 03 sty 2015 09:09

Re: Z życia rekruta

Post autor: Crer »

Więcej!
Awatar użytkownika
Diriana
Posty: 43
Rejestracja: 13 lut 2009 13:59

Re: Z życia rekruta

Post autor: Diriana »

I co dalej? ;>
..And I felt I was in a trance and my spirit was lifted from me...
Vonir
Posty: 57
Rejestracja: 25 lis 2017 01:39

Re: Z życia rekruta

Post autor: Vonir »

To, że na ziemiach Rivii i Lyrii panoszyły się zorganizowane bandy grasantów wiedział chyba każdy w okolicy. Zapomniane, podupadłe strażnice, zrujnowane, opuszczone fortyfikacje ukryte w ciemnych lasach i mrocznych ostępach puszczy, okazały się doskonałymi miejscami na kryjówkę dla wszelkiej maści awanturników, nilfgaardzkich dezerterów, przestępców zarówno kryminalnych jak i tych politycznych. Większość kupców bez obstawy zbrojnych strażników nie podejmowała ryzyka podróży pobliskim traktem. Miejscowi książęta zamiast wysyłać gońców, korzystała z usług czarodziejów zajmujących się przekazywaniem wieści za pomocą magii - nie narażając na szwank ani posłańców, ani informacji. Nikt jednak nie przypuszczał, by bandycka brać była tak zorganizowana, że w celu jej zwalczenia potrzebna będzie regularna armia.

- Wymarsz! - zakomenderował kapitan.
– Kto, jak nie my, da radę? – dodał po chwili aby zagrzać kompanów – Kto, jeśli nie my, jest tutaj od brudnej roboty? – powiedział już ciszej i zmełł przekleństwo cisnące się na usta. Następnie powiódł wzrokiem na pismo od samej królowej Meve, które zwieńczył fikuśny podpis i pokręcił ciężko głową.

Na placu apelowym ktoś właśnie grał na trąbce mobilizujący sygnał. Sierżant wydzierał się, wyzywając do trzeciego pokolenia wstecz każdego, kto nie trzymał równego tempa marszu. W powietrzu unosił się intensywny fetor końskiego łajna wymieszany z wonią garnizonowego bigosu. Wielu młodych rekrutów nie było świadomych, że mają wątpliwą przyjemność wąchać zapachy wydobywające się ze stołówki po raz ostatni.

Tropiona przez zwiadowców od przeszło tygodnia hultajpartia, która rozzuchwaliła się przy dorzeczu Jarugi, szybko przekonała się o sile uderzenia Wolnej Kompanii Skorpion. Nie zdążyli nazbyt długo nacieszyć się łupami, które wydarli z rąk rybaków - uprzednio puściwszy z dymem trzy chałupy i karczmę. Natarcie było bardzo szybkie, nadeszło jednocześnie z kilku stron. Niedaleko, rzut kamieniem od obozowiska, jeden z rabusiów zdębiał doszczętnie i zamarł, słysząc zgiełk walki oraz widząc umierających kamratów. Właśnie się wypróżniał i nie wiedział za co złapać najpierw: miecz czy spodnie? Grupa odważniejszych próbowała przebić się przez zacieśniający się pierścień atakujących żołnierzy. Raz, drugi... dopiero za trzecim razem przebili się przez mur pawęży ozdobionych skorpionami. Nieliczni, którym się powiodło, uciekali jak skomlące psy z podwiniętymi ogonami.

– Przyprowadzić mi tego śmieszka bez portek! Zaraz zapytamy go, gdzie zbiegła reszta. - ryknął sierżant, wymachując swoim nadziakiem.

Vonir kilka razy był już na przesłuchaniach prowadzonych przez sierżanta. Zazwyczaj trwały krótko. Dwa wykręcone palce, złamana ręka w łokciu, jeszcze kilka piąch w pysk i wybite zęby - z reguły tyle wystarczało, aby ktoś zaczął sypać. Zdradzali towarzyszów z łzami w oczach, byli też i tacy, którzy nie wiadomo, z żalu, czy ze strachu popuszczali. Tym razem poszło szybko, być może ze względu na niedawno opróżniane jelita. Ani sumienie, ani nic innego przesłuchiwanemu już nie ciążyło. Było mu obojętne, co się z nim teraz stanie. Wyśpiewał wszystko. Wyglądało na to, że grasanci zbiegli do opuszczonego dworu, w którym przed laty panowała zaraza. Wszyscy omijali szerokim łukiem to miejsce, aż zarosło i nikt już nie mógł sobie przypomnieć cóż za panicz kazał go sobie wybudować.

- Wytropić i zabić. – rzucił beznamiętnie sierżant.
- Rozkaz! – usłyszał w odpowiedzi odzew z kilkunastu gardeł.

W pogoni za uciekinierami wpadli na dziedziniec, przekonani o swojej przewadze. Jak wielkie było ich zdziwienie, gdy z chrzęstem łańcuchów stalowa krata runęła w dół. Nie mieli odwrotu. Zresztą - mina sierżanta dzierżącego nadziak dobitnie dawała do zrozumienia, że nie ma mowy o żadnym taktycznym manewrze, mającym zmusić przeciwnika do pogoni za oddziałem, który właśnie wpadł w zasadzkę. Niemniej zaskoczył ich świst bełtów i to jak kilku kompanów bezwładnie runęło na ziemię.

- E, chłopaki, patrzcie jakie przebierance przyszły! – wrzasnął ktoś na murze.

Kilkoro siepaczy wybiegło z baszty, kolejnych sześciu wyskoczyło z przybudówki przy studni. Jeden dryblas zeskoczył z muru wymachując łańcuchem. Dwóch identycznie ubranych bliźniaków, podobnych jak dwie krople wody, zachodziło grupę z lewej strony, zaś grubas z wielkim berdyszem w łapie zajął pozycję z prawej.

Vonir zacisnął mocniej pięści na rękojeści miecza. W głowie przypomniał sobie słowa przysięgi.

Przysięgam nie szczędząc krwi ni trudu, a w razie potrzeby życia, wypełniać z dumą i honorem rozkazy przełożonych.

Zrobił krok do przodu i z lekkim wymachem wyrzucił miecz przed siebie. Odbił nadchodzący cios aby od góry ciąć zaskoczonego bandytę.

Ślubuję przedkładać dobro Kompanii nad swoje oraz dokładać wszelkich starań, by obowiązki mi powierzone zostały należycie wykonane.

Ostrze świsnęło mu cal przed nosem, drugi cios sparował i z szerokiego zamachu ciął w biodro napastnika. Lekko kucając przeniósł ciężar ciała na lewą stronę i przeciągnął cios dalej wbijając klingę miecza pod pachę dryblasa.

Ślubuję nie okryć powierzonego mi ryngrafu hańbą ni Kompanii złą sławą.

Zatoczył wielkiego młyńca nad głową aby z większym impetem uderzyć w trzeciego przeciwnika, który ucapił się pawęży towarzysza i nie chciał odpuścić. Trafił w bark aż coś chrupnęło. Wyszarpnął miecz, a za ostrzem trysnęła krew, niczym czerwona szarfa uczepiona sztychu. Kątem oka dostrzegł sierżanta, który z pianą na ustach, w furii wywijał nadziakiem.

- Nie na mojej warcie, po moim trupie. – warknął Vonir przez zaciśnięte zęby i ruszył dalej.

- Tańcz, jak ci zagram! – zawołał jeden z bliźniaków i rzucił się w jego stronę. Grubas zachodząc go z drugiej strony dodał – Ho, ho, ho, tylko nie narób w gacie.
Awatar użytkownika
Rukhar
Posty: 85
Rejestracja: 16 gru 2016 16:23

Re: Z życia rekruta

Post autor: Rukhar »

Świetne.

Kod: Zaznacz cały

ob siebie
Jestes turem, znanym jako:
Ob_205914, tur.
Jestes w swietnej kondycji.
Zetu
Posty: 97
Rejestracja: 27 lut 2017 07:09

Re: Z życia rekruta

Post autor: Zetu »

Wszystkie podobienstwa do postaci i npcow widywanych w grze sa (nie)zamierzone
Awatar użytkownika
Viveck
Posty: 28
Rejestracja: 20 lut 2018 12:08

Re: Z życia rekruta

Post autor: Viveck »

Brakuje mi na forach opcji łapki w górę, żeby za każdym razem nie pisać komentarzy, że się posta przeczytało, a opowiadanie podobało.
Anyway czekam na dalsze losy Vonira i kolejne historie z życia tego rekruta.
Viveck
Awatar użytkownika
Slewhut
Posty: 111
Rejestracja: 15 lut 2018 14:00

Re: Z życia rekruta

Post autor: Slewhut »

Ciekawe... Chociaż potwierdza to moje myślenie o życiu wojskowych na Arkadii. Pozdrowienia dla ludzi i nieludzi Lyrii
Wieje wiatr w mojej głowie
Nad doliny i nad sady niesie mnie
Wieje wiatr w mojej głowie
On pieśń wolności niesie mi
Vonir
Posty: 57
Rejestracja: 25 lis 2017 01:39

Re: Z życia rekruta

Post autor: Vonir »

Dopadła go w środku nocy. Była cicha, bezszelestna niczym wiatr. Zakradła się do baraku rekruckiego w męskim przebraniu. Jej głowę przykrywał kaptur płaszcza zdobionego w skorpiony wyszywane złotą nicią, który musiała ukraść z zbrojowni. Nie mógł usłyszeć jak wchodzi, szła boso. Była zdeterminowana. Wyglądał jakby niczego się nie spodziewał. Nieruchome powieki niczego nie zdradzały. Rzuciła się na niego, ale on wszystko przewidział i dał się zaskoczyć. Był przygotowany. Kotłowali się dłuższą chwilę. Dał sobie wbić paznokcie w jedno z ramion, nawet uchylił głowę aby mogła go ugryźć w szyję. Wszystko po to aby jeszcze bardziej się do niego zbliżyła. Była drapieżna i spragniona, strużka krwi jeszcze mocniej wznieciła w niej pożądanie i pragnienie. Wtedy się odegrał, szarpnął ją mocnym i zdecydowanym ruchem za włosy, palce drugiej dłoni splótł wokół jej szyi. Złapała go za kolano i mocno pchnęła aby nie kopnął jej biodra. Czuł jej oddech na swoim policzku. Odchylił się i szybko zrozumiał, że wpadł w potrzask. Ugryzła go w ucho i teraz jej kolana znalazły się przy jego biodrach. Mocnym pchnięciem powaliła go. Był jej, a ona jego.

Falowała w rytmie energicznych posunięć. Okryła go kaskadą długich, kruczoczarnych włosów, która spłynęła na jego usta. Uniósł się i trwali tak w uścisku dłuższą chwilę i nagle zastygli spleceni w siebie. Kołyszące się na wietrze firany delikatnie muskały ich nagie i wilgotne od potu ciała. Powiew wiatru przywiał odrobinę otuchy w postaci świeżego od porannej rosy powietrza. Za oknem rozległ się śpiew ptaka. Słowik a może skowronek? Nie ważne, przed sobą mieli cała wieczność albo…


- Wstawać moczymordy, wymarsz! – Rozległ się okrzyk sierżanta.

- Masz kogoś, czuję to. – Mruknęła pod nosem obserwując jak się ubiera. – Już nie jest jak dawniej. Coś jest na rzeczy. – Dodała z wyrzutem.
W odpowiedzi usłyszała tylko ciche sapnięcie.
- Jak ma na imię, jak się nazywa? No powiedz! – Nie odpuszczała.
Popatrzył na nią dopiero jak był już gotowy do wyjścia. Stał nad nią w milczeniu i gotowy opuścić barak w każdej chwili, na jego piersi spoczywał ryngraf z wyrytym emblemat Kompanii, długie do kolan skórzane buty lśniły tak, że mogła się w nich przejrzeć. Ściskał pięści aż rękawice chrzęściły wydając nieprzyjemny zgrzyt. Głośno odchrząknął dając do zrozumienia, że to już koniec dyskusji.
- Zgadza się. Mam dwie kochanki. Jedna to wojna, druga to śmierć. – Powiedział i wyszedł.

Siedziała na sienniku osłupiała. Zastanawiała się jak opuści barak i mimowolnie pochwyciła jakiś ruch na krześle gdzie zrzuciła swoje ubranie i nie mogła uwierzyć w to co ujrzała. Złote skorpiony spełzły z płaszcza w poszukiwaniu ofiary.
Vonir
Posty: 57
Rejestracja: 25 lis 2017 01:39

Re: Z życia rekruta

Post autor: Vonir »

Stał w kałuży czarnej, cuchnącej mazi. Pod jego butem wiła się gruba larwa pokryta wielkimi porami. Z jednego jej końców wystawały długie kikuty, które kurczowo trzymały się cholewy. Jedyne co słyszał to wścibskie muszyska, które zwabił smród rozkładającego się mięsa oraz miarowe charczenie istoty przykutej łańcuchami do ściany lochów. Nieszczęśnik kiedyś na pewno był człowiekiem. Czym zasłużył, że zamiast ramion z jego torsu wyrastały obślizgłe macki? Komu zawinił w zamian otrzymawszy rogi wyrastające z policzków? Z otwartej rany obficie toczyła się gęsta, smolista posoka. Stojąc i patrząc na makabryczny widok zastanawiał się czym musiał oberwać bo widział wnętrzności, które o dziwo nie wypłynęły na wierzch tylko pulsowały i obracały się niczym rój żmij. Czy właśnie w taki sposób Mroczni Bogowie obdarowują swoje sługi? Czy na tę karykaturę spłynęła jakaś łaska? Patrzyły na niego mętne żółte ślepia wbite w oczodoły pomiędzy rogami, dostrzegł, że tlą się w nich jeszcze ogniki. Życie tak łatwo nie chciało ulecieć z tego smętnego truchła.

Stojący za nim akolita ubrany był w popielatą togę, jej krańce zdobiły runy jakiegoś archaicznego języka, w jednym ręku trzymał pochodnię, drugą podpierał się o powykręcany kostuch. Wysuszona, ponacinana bruzdami i zmarszczkami twarz oprószona srebrnymi kępami zarostu oraz zwrócone ku górze kąciki bladych ust zdawały się mówić: „A nie mówiłem?”. Dziwnym sposobem kark staruszka nie uginał się pod ciężarem grubego łańcucha, na którym wisiał posrebrzany medalion w kształcie topora.

Mutant wciąż charczał, pluł krwią i bełkotał niezrozumiale. Nagle zamilkł, wydawać by się mogło, że nawet muchy przestały bzyczeć. Nastała głucha cisza. Po chwili gdzieś z oddali dało się słyszeć stukot okutych butów.

Stuk, stuk.

Żółte gałki zaczęły wirować.

Stuk, stuk, stuk, stuk.

Akolita momentalnie spoważniał, brwi zmarszczył i zaczął mamrotać coś pod nosem.

Stuk.

- Shrugle ts’ahra adyian! – warknął mutant.
- Sum unam malleum, noster frater, ledare con nobis … - mówił jak w transie staruszek.

Stuk, stuk, zgrzyt.

Do celi wszedł jasnooki barczysty mężczyzna w pełnej zbroi płytowej. Trudno było doszukiwać się luki w jego w pancerzu, był szczelnie zakuty. Błyszczący napierśnik lśnił w świetle pochodni, biały płaszcz podkreślał dostojność jego właściciela. Na piersi widniał młot odwrócony obuchem do dołu, do pasa przytroczone miał opasłe tomisko oprawione w licowaną skórę. Praktyczna fryzura, krótkie włosy obcięte przy samej skórze oraz długa blizna przechodząca przez czoło i przecinająca usta, nadcięte ucho, pełne pewności siebie spojrzenie oraz mocno zaciśnięte usta świadczyły o jego determinacji. Był zaprawionym w bojach rycerzem, widać to było na pierwszy rzut oka, z pewnością lubił tę robotę, spełniał się w niej i robił to dobrze. Bez słowa sięgnął po pochodnie akolity.

- Widzisz, Vonirze, tam gdzie miecz i młot nie dają rady, sięgnąć trzeba po ogień. Ogień Inkwizycji. – Po tych słowach wcisnął żagiew w ranę mutanta, który momentalnie zajął się ogniem. Wśród spazmów i skowytu płonął. Gasło w nim życie, wydawać by się mogło, że wraz z nią przychodziło wybawienie. Bowiem na jego ustach pojawił się błogi uśmiech. Po chwili zamarł w bezruchu a wraz z nim odcięty wcześniej kikut jeszcze przed chwilą pełzający pod obcasem Vonira.

- Ile ich jest?
- Setki, tysiące. – Odparł rycerz oddając pochodnie staruszkowi.
- To chyba niewiele, jak dajecie jakoś radę?
- Tyle jest poukrywanych w miastach i w wioskach. Tropimy ich i tępimy w miarę możliwości. Niezliczone hordy dopiero nadciągają. Vonirze, przyda się wasza pomoc. Jeśli nam pomożecie, nie zapomnimy tego.
- Nilfgaard nadciąga, spuścił już ze smyczy Komanda Scoia’tael, nieludzie się buntują, korsarskie drakkary zapuszczają się coraz śmielej w głąb lądu…
- Jest tylko jedna wojna, która ma znaczenie. Ta, która toczy się tutaj.
ODPOWIEDZ