Z dziennika Wiewiórki

Forum Logi i Opowieści.
Awatar użytkownika
Usul
Posty: 43
Rejestracja: 28 maja 2014 18:47

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Usul »

Tylko głupiec mógł rozpalić ognisko w środku nocy. Tylko głupiec mógł wzniecić ogień tak, że widać go z daleka. Ale tylko prawdziwy dureń mógł nie rozpoznać, że to musiała być pułapka. Milo był na siebie zły. Zdawał sobie sprawę, że ten błąd może kosztować go życie. Gdy tylko zobaczył ogień powinien zawrócić i powiadomić pozostałych. Myślał, że wie już dostatecznie wiele, że sobie poradzi. Dureń! - Pomyślał po raz setny, gdy koń do którego uwiązany był powrozem szarpnął nim gwałtownie. Zakradł się najciszej jak umiał. Najostrożniej jak potrafił. Ale przy ognisku nie było nikogo. Czekali skryci w lesie, w ciemności, z dala od światła. Wiedzieli co robią. Tym się trudnili. Z początku nie wiedział kim są, dopiero o świcie zrozumiał w jaką kabałę się wpakował. Na ramionach nosili czarno-złoto-czerwone kokardy. Milo znał ten symbol tylko ze słyszenia - oddziały specjalne królestwa Aedirn, stworzone do polowania na Scoia'tael. Uwinęli się z nim bardzo sprawnie. Związali go, zakneblowali i przerzucili przez siodło jak worek kartofli. Nie czekali aż w pobliżu zjawi się więcej Wiewiórek, odjechali natychmiast. Od długiej jazdy okrutnie bolały go teraz żebra. Dopiero nad ranem zdjęli go i uwiązali na powróz.
- Żwawiej przebieraj tymi nóżkami malcu. Widziałeś kiedy, jak z ciągniętego za koniem zdziera się skórka? Wierzaj, nie chciałbyś tego uświadczyć. - Człowiek, który ciągnął go za swoim koniem obrócił się do niego w siodle. Na jego twarzy pod sumiastym czarnym wąsem wyrósł okrutny uśmiech. - A jak myślisz, że nas spowolnisz, że dasz Wiewiórkom czas na ratunek, to się grubo mylisz.
Koń zatrzymał się tak gwałtownie, że powłóczący nogami Milo wpadł na jego zad. Poczuł tuż przy twarzy chłodny metal ogromnego, najeżonego kolcami korbacza.
- Dowieziemy Cię do strażnicy jeszcze przed zmrokiem, choćby Ci miały odpaść te pokurczone nóżki. A tam... tam to już będziesz żałował, że nie zdechłeś tu, na trakcie. - Kolce korbacza przesunęły się powoli po jego policzku. Milo uniósł głowę i splunął na kaftan człowieka. Chciał w twarz, ale zabrakło mu siły. Mężczyzna targnął konia pod boki i nagłym szarpnięciem powrozu prawie zwalił niziołka na ziemię.
- Karsor nie baw się z tym kurduplem. Będzie na to czas. - Powiedział jadący za nimi drobnej postury człowiek o szczurzej gębie. Milo słyszał już wcześniej, że wołają na niego Tarwik. Przed nimi jechała kobieta oszpecona paskudną blizną przecinającą policzek. Była chyba ich dowódcą i nazywała się Varissa.
Milo co jakiś czas oglądał się na las otaczający gościniec. Na początku co chwile wyglądał przyjaciół, ale powoli tracił już nadzieję. Skóra na stopach pozdzierała mu się do krwi. Zaczął nawet w duchu modlić się, żeby ta strażnica była już niedaleko. Żeby to się już skończyło. Konie stanęły nagle i Milo po raz kolejny wybudził się z rozmyślań wpadając na koński zad. Daleko przed nimi na horyzoncie wznosiły się ponad lasem kłęby czarnego dymu.
- Karsor, Tarwik, skryjcie się. Sprawdzę co się dzieje. - Varissa wbiła piety w końskie boki i wyrwała się do przodu. Jechała długo i zatrzymała się dopiero przed strażnicą. Wjeżdżać do środka nie zamierzała bo wiedziała, że nie ma już po co. Nad palisadą unosił się czarny dym. Przez otwarta bramę widziała trupy na placu. Komando musiało uderzyć w nocy. Kilku strażników nie zdążyło nawet naciągnąć spodni. Wybiegli z baraku w sam środek krwawej jatki. Zaklęła paskudnie sama do siebie i zawróciła konia. Ku swojemu zdumieniu ujrzała stojącego po środku traktu ciemnowłosego elfa. Stał kilkanaście metrów od niej, ubrany w pikowany kaftan i ciemnozielony płaszcz. W obu opuszczonych przy tułowiu dłoniach trzymał zębate pałasze. Varissa rozejrzała się dookoła. Nie widziała ich pośród gąszczu drzew ale wiedziała, że Wiewiórki muszą tam być. Elf uśmiechnął się tylko nieznacznie, zauważając jej czujny wzrok.
- Czekaliśmy na was. Ten gruby oficer ze strażnicy powiedział nam wszystko. Ale miała być was trójka. Gdzie pozostali? - Zapytał spokojnie, nie poruszając się z miejsca. Varissa zeskoczyła zwinnie z konia. Z kocią gracją dobyła dwóch elfich jataganów z zawieszonych na plecach uprzęży. Nie bała się. Elfy zabiły jej rodzinę, a ją samą boleśnie naznaczyły. Po to przecież wstąpiła do oddziałów specjalnych. Chciała zabijać. I zabiła już bardzo wielu z nich.
- Glaeddyv vort. - Powiedział spokojnie elf a miecze w jego dłoniach poruszyły się nieznacznie.
- I co, jeśli Ci powiem puścisz mnie wolno? - Uśmiechnęła się odsłaniając zęby. Szrama biegnąca przez cały lewy policzek rozciągnęła się szpetnie. - Pies Cię ganiał elfie. Idź do diabłów!
Splunęła krótko i rzuciła się na niego. Jej jatagany zaświszczały w powietrzu. Wiedziała, że elfy są szybkie. Walczyła z nimi nie raz i umiała je zabijać. Ale ten elf był inny, walczył zupełnie inaczej. Nie spróbował uniknąć jej pchnięcia tak, jak się tego spodziewała. Odbił je. I zrobił to z taka siłą, że owinięta skórą rękojeść miecza zadrżała jej niebezpiecznie w dłoni. Jego pałasze uderzały raz za razem, zmuszając ją do cofania. Walczył ryzykownie, nawet nie próbując się bronić. Z łatwością mogłaby sieknąć go w odsłonięte miejsce, ale nie miała jak. Z trudem parowała kolejne jego ciosy i wiedziała, że gdyby zaryzykowała wypad kolejny jego zamach zakończyłby walkę. Musiała jednak coś zrobić. Krzyżując ostrza zatrzymała jego cios i pochylając ciało wywinęła się w piruecie. Chciała znaleźć się za jego plecami i ciąć z ukosa w górę, ale elf był zbyt szybki. Zdołał odbić jeden z jej mieczy, drugi tylko zaciął go w ramię. Spróbowała jeszcze raz. Blok i szybki piruet. Tym razem nie dał się nabrać. Obalił ją kopniakiem gdy tylko odwróciła się do niego plecami. Upadła z jękiem na twarz, bronie wypadły jej z rąk. Gdy się odwróciła na plecy zobaczyła, że stoi tuż nad nią. Przystawił miecz do jej gardła.
- Gdzie oni są? - Zapytał zimnym głosem, spoglądając jej w oczy. Zacisnęła mocno szczęki. Nie bała się śmierci. Wiedziała na co się pisze zawiązując na ramieniu kokardę i stając do walki.
- Kiedyś, pewnego dnia, wszyscy zginiecie. Cała wasza rasa. - Odpowiedziała przez zaciśnięte zęby, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie.
- Mori? - Za plecami elfa wyłoniła się bezszelestnie z lasu niebieskooka elfka. - Co teraz?
Wyjął powoli ostrze z gardła Varissy i wytarł z niego krew o jej kaftan. Rana na ramieniu krwawiła mu mocno. Nim odwrócił sie do elfki odciął jeszcze sztychem miecza kokardę z ramienia trupa. Mrużąc oczy popatrzył na gościniec, w stronę z której przyjechała kobieta.
- Teraz mogą być już wszędzie. Wracamy do obozu Letalio.
Elfka zebrała z ziemi broń i oboje zniknęli w gęstwinie.
Ostatnio zmieniony 07 paź 2016 12:13 przez Usul, łącznie zmieniany 2 razy.
Luinarienn
Posty: 22
Rejestracja: 02 cze 2013 11:20

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Luinarienn »

Lektura swietnie umila mi urlop (jak wisienka na torcie). Ale nie wierze, ze z Letalii taki "pytek", bylam przekonana co do jej zdolnosci odczytywania mysli Moriego ;)
Awatar użytkownika
Isil
Posty: 214
Rejestracja: 17 mar 2014 10:19

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Isil »

O - to jak na razie moj ulubiony fragment :)
No ale co dalej? :(
"Umiesz sobie wyobrazic Isil na czele zbrojnej bandy, ktora udaje sie w swiat mordowac? (...) Jeszcze w polowie marszu zaczelaby spiewac, a jak doszloby do potyczki, to domagalaby sie kultury i kwiatow. To sie nie uda."
Awatar użytkownika
Usul
Posty: 43
Rejestracja: 28 maja 2014 18:47

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Usul »

Dedykuje mojej najwierniejszej czytelniczce, która nieustannie zachęca mnie do dalszego pisania i bez której zachęty żadne z tych opowiadań by nie powstało. :)

- Wiewiórki spaliły strażnice. Varissa nie żyje. A wy... Wy przyprowadzacie mi jakiegoś ledwo żywego niziołka? - Gruby człowiek, siedzący w obitym skórą fotelu zaśmiał się nieznacznie. Jego podbródki zafalowały a otłuszczone palce rytmicznie stukały o blat dębowego biurka. Mało kto zdawał sobie sprawę, że Arbaer z Eysenllan poza byciem właścicielem największej w mieście huty, był również od lat wysoko postawionym agentem wywiadu Aedirn. Spróbował podnieść się powoli z fotela. Zaklął w duchu i zacisnął mocniej dłonie na poręczach, kiedy jego rana znowu się odezwała. Podszedł ostrożnie w stronę okna, uważając by nie zerwać opatrunku. Nie obejrzał się nawet na stojącego po drugiej stronie masywnego biurka Tarwika. Wpatrywał się przez szybę na pracujących przy wielkich piecach ludzi.
- I co ja niby miałbym z nim zrobić? Przesłuchać? - Odwrócił się powoli w stronę najemnika. - Jesteście w drodze od trzech dni, a Scoia'tael nie są głupi. To co wiedział niziołek, jeśli w ogóle coś wiedział, do tej pory stało się gówno warte.
- Za pozwoleniem, Panie Arbaer. Co zrobić z więźniem, to już wasza rzecz. My z Karsorem dostarczamy wam ich żywych, jak sobie życzyliście.
Tarwik już nie pierwszy raz miał do czynienia z grubasem. Wiedział, że nie wolno go nie doceniać. Wiedział też, że tłusty szpieg potrzebuje jeńców do pracy w kopalni. I że zwykle dobrze za takich płaci. Arbaer pokiwał głową nie spuszczając z niego wzroku. Zastanawiał się, jak wykorzystać te dwójkę łotrów do swoich celów. I chyba miał już jakiś pomysł.
- Pokpiliście sprawę, Panie Tarwik. Ten ledwo żywy niziołek na nic mi sie nie przyda. Zdechnie już po paru dniach i dobrze o tym wiecie. Nawet złamanego miedziaka wam za niego nie dam. - Arbaer uśmiechnął się w duchu, widząc niezadowolenie malujące się na twarzy oprycha. Przeszedł się dookoła niego udając, że spogląda z namysłem w podłogowe deski. Każdy krok dokuczał mu boleśnie i przeklinał się za swój brak ostrożności z elfką.
- Ale... Znajcie moją łaskę. Zaczyna się festyn. Planowałem ubarwić go publiczna egzekucją. Nic nie budzi takiego zadowolenia motłochu, jak publiczne egzekucje. I mam już odpowiednich kandydatów. - Powiedział zaciskając zęby tak mocno, że Tarwik przysiągłby, że usłyszał ich chrupniecie. Pstryknął głośno tłustymi palcami. - Wasz niziołek do nich dołączy. Trójka skazańców będzie w sam raz.
- Nie widzę jaki w tym dla mnie interes, Panie Arbaer. Mogłem zabić go na miejscu, oszczędzając sobie fatygi.
Grubas poklepał go uspokajająco po ramieniu, uśmiechając się szeroko za jego plecami.
- Pozostałych zatrzymanych odeskortujecie do kopalni po festynie, Panie Tarwik. Ostatnio Wiewiórki nieco pokrzyżowały mi plany. Części moich niedoszłych górników udało się zbiec. A ja nie mogę sobie pozwolić na takie wpadki. Zrobicie to dla mnie Panie Tarwik, a może nie wyjdziecie stąd jednak z pustymi rękoma.


- Kryw lydwo skrzeplo. Byli tu nidowno - Mruknął ochryple krasnolud podnosząc się z klęczek. Zarzucił sobie młot na ramię i odwrócił się w stronę elfów. - Jokby sobi ni rozorol skorki to byśmy go ni znolezli. - Przetarł rękawem pot zbierający się na czole. - Zuch dziciok.
Usul miał pewne wątpliwości, czy Milo zostawia krwawy ślad specjalnie, ale wolał nie dywagować w tej chwili na ten temat z Tryggvim. Obserwował z leśnej gęstwiny wał obronny okalający miasto i patrzył na celników sprawdzających wozy, które przepuszczali przez bramę.
- Usulu? - Andeith bezszelestnie podeszła do niego od tyłu. Delikatnie ujęła jego dłoń, wytrącając go z zamyślenia. - Co zrobimy?
Spojrzał jej w oczy, zielone jak szmaragdy, przesłonięte częściowo czarnymi lokami. Miał już pewien plan, ale bardzo ryzykowny. I szukał w myślach intensywnie innego rozwiązania.
Kiedy parę dni temu krasnolud przybiegł w środku nocy do ich posłania, nie wiedzieli jeszcze co się stało. Andeith skryła się szybko szczelniej pod wełnianym kocem, a leżący obok niej elf miał ochotę skląć krasnoluda bardzo wymyślną wiązanką. Kiedy jednak dowiedzieli sie co zaszło, ubrali się i spakowali szybko swoje sakwy. Umieli sprawnie zebrać się do drogi, od tego nie raz zależało przecież ich życie. Jak tylko Tryggvi podjął trop przy zgaszonym ognisku, stali już przy nim w pełnej gotowości. Mogli tylko domyślać się, kto porwał niziołka. Wiedzieli, że w tych stronach polują oddziały specjalne. Słyszeli o zastawianych przez nich zasadzkach i łapankach. To, że nie zabili niziołka od razu, tylko utwierdzało ich w tym podejrzeniu. Idąc za śladami trafili do spalonej strażnicy, gdzie przez chwile znaleźli się w ślepym zaułku. Trup kobiety leżącej na gościńcu i kokarda przy jej ramieniu dały im przynajmniej podpowiedź co mogło zajść. Przez dobrą godzinę krążyli po okolicy, aż w końcu znaleźli to czego szukali. Zakrwawione ślady stóp niziołka. Wiedzieli już, dokąd Milo jest prowadzony. Andeith i Tryggvi znali to miejsce jedynie ze słyszenia, w Komandzie krążyły o nim różne historie. Wiedzieli na pewno, że gdzieś w górach u podnóża których leżała mieścina, jest ukryty obóz do którego sprowadza się jeńców do pracy w kopalni. Usul był już kiedyś w Eysenllan. I był już kiedyś w tym obozie.
- Wiem, co musimy zrobić. - Zacisnął mocniej palce na dłoni elfki i wzdychając cicho spojrzał ponownie w stronę miasta.

Festyn był w miasteczku wielkim wydarzeniem, tradycyjnie organizowanym na początku każdego miesiąca. Zewsząd zjeżdżali się żądni zysku kupcy, a okoliczne cechy wysyłały czeladników by prezentowali ich pełne kunsztu wyroby. Na obszernym rynku ustawiono stragany i garkuchnie, a pomiędzy zebranym tłumem krzątali się trefnisie i połykacze ognia. Obwoźne teatrzyki ustawiły swoje prowizoryczne sceny i dawały krótkie wystąpienia, od których gapie ryczeli głośno ze śmiechu. W samym centrum placu stała natomiast naprędce zbudowana szubienica. Nad niewysoką platformą ustawiono drewnianą konstrukcję, z której szczytu zwisały trzy zakończone pętlami sznury.
Milo szedł przez rynek spoglądając z pogardą na otaczający go rozradowany tłum. Zdarte stopy wciąż bolały go okrutnie, ale zdążył już do tego przywyknąć. Niewiele wiedział o prowadzonych razem z nim elfach. Jasnowłosy nazywał się Assaen i był już przesłuchiwany od kilku dni zanim spotkali się w celi. Jego twarz była spuchnięta, a z rozbitego nosa ciągnęła się strużka zaschniętej krwi. Idąca obok niziołka niebieskooka elfka nie była zbyt rozmowna. Splunęła krwisto na suknie jakiejś damy, która wytykała ją palcem. Na widok oburzenia towarzyszącego kobiecie paniczyka uśmiechnęła się szeroko, ukazując krew wypełniającą usta i szparę po wybitym zębie. Podest szubienicy zbliżał się do nich nieubłaganie i Milo czuł coraz większy strach. Gdy prowadzono go po schodkach nogi zaczęły się pod nim uginać a świat wirował przed oczyma. Nie słyszał już prawie ryku zebranego na placu tłumu. Widział tylko czekająca na niego pętle. Stojący na podeście człowiek, ubrany w pikowany kaftan zaczął wygłaszać orędzie. Milo nie słuchał go nawet, spoglądał tylko mętnym wzrokiem po twarzach zebranych ludzi.
- ...zasłużona kara dla zbrodniarzy i morderców! Czy macie jakieś ostatnie słowa, nim was powiesimy? - Człowiek zwrócił się do skazańców wskazując ich szeroko ręką. Assaen splunął mu pod nogi.
- Ja mam. - Elfka uśmiechnęła się szeroko do tłumu a z jej ust pociekła krew. - Pozdrawiam Pana Arbaera! Liczę, że długo mnie nie zapomni!
Człowiek skrzywił się i ruszył powoli do stojącego na taborecie elfa. W tym momencie gdzieś w oddali zaczęło się poruszenie. Ludzie dalej od podestu zaczęli rozbiegać się i coś krzyczeć, jednak wiwaty tłumu ich zagłuszały. Z pietra kamienicy stojącej przy placu wyleciały nagle szyby i z okien buchnął ogień. Gromkie okrzyki zaczęły cichnąć, a ludzie odwracali się osłupiali. Gdy ogień pojawił się też na stojących na placu straganach, pojawiły się zupełnie inne krzyki. Krzyki przerażenia. Ludzie zaczęli przeciskać się, próbowali uciekać w różne strony. Kurtyna objazdowego teatrzyku zajęła się czerwonymi jęzorami ognia. Człowiek w kaftanie zawahał się na moment, rozglądał się zagubiony stojąc obok czekającego na śmierć Asseana. Nie wahał się jednak długo, bo za chwilę jego serce ugodziła strzała zakończona siwą lotką. Objął dłońmi jej sterczący z piersi promień i zdążył jeszcze spojrzeć w kierunku z którego nadleciała, nim zwalił się bezwiednie na podest. Przebrana za księżniczkę aktorka stała przed płonącym teatrzykiem i szyła w ogarnięty paniką tłum, starając się wybierając na cel dzierżących halabardy strażników. Skryty pod płaszczem Usul wskoczył na podest i kilkoma szybkimi cięciami miecza oswobodził całą trójkę. Podał miecz elfce i nachylił się do niziołka. Milo zaniemówił widząc przyjaciela, chciał coś powiedzieć, ale elf uciszył go palcem i wręczył mu jego puginały. Assaen wyrwał sztylet zza paska trupa i razem z elfka skoczył w tłum chlastając ludzi dookoła siebie. Usul wziął niziołka za ramię i ruszył za nimi, przebijając się w stronę bramy. Ludzie widząc ich zakrwawione sylwetki krzyczeli i starali się ustępować, jednak w ogarniętym paniką tłumie było to bardzo trudne. Krew tryskała z podrzynanych gardeł i otwieranych tętnic. Gdy byli już na końcu placu zza budynku wybiegła osmolona, krępa sylwetka. Krasnolud cisnął ostatnie trzymane w ręku płonące naczynie w stronę kupieckiego wozu. Glina pękła a oleista substancja natychmiast zajęła się ogniem. Od strony teatru nadbiegła postać w stroju księżniczki. Łuk zastąpiła mieczem trzymanym w prawej dłoni. Milo od razu poznał zielone oczy i czarne włosy wystające spod szpiczastego kapelusza. Ruszyli prędko w stronę bramy i stojących przy niej ludzi.
- Proszę, proszę. - Powiedział Tarwik, wyciągając sztylety zza pasa. Stojący przy nim Karsor zaczął kołysać najeżona kolcami kula swojego ogromnego korbacza. Tuż za nimi stało trzech gwardzistów, mierząc w elfy ostrzami halabard.
- Wygląda na to, że jednak tu nie zarobimy Karsor. Ale może chociaż się dobrze zabawimy. - Zaśmiał się wykrzywiając szczurkowatą twarz.
Karsor wysunął się do przodu i z rozmachu uderzył korbaczem. Usul i elfka zdążyli odskoczyć, ale krwawa miazga która pozostała z głowy Asseana niemal oderwała się od ciała. Milo zacisnął dłonie na puginałach i wyrwał się do przodu widząc, że olbrzym zakręca w powietrzu młyniec szykując kolejny cios. Zgrabnie uchylił się pod świszczącym nad jego głową korbaczem i zatopił oba ostrza w brzuchu mężczyzny. Karsor otworzył szeroko usta i zwalił się na ziemię, przygniatając niziołka swoim cielskiem. Milo patrzył bezradnie jak Tarwik zatapia sztylet w ramieniu odpierającego ataki gwardzisty Usula. Próbował podnieść przygniatający go ciężar, ale nie dawał rady. Tuz obok niego zwalił się bryzgając krwią jeden z ludzi, cięty z ukosa przez pierś mieczem Andeith. Elfka natychmiast musiała uchylić się i sparować cios halabardy kolejnego strażnika. Napierał na nią odbijając jej miecz, ale nie zauważył podchodzącej z tyłu niebieskookiej elfki. Cięła płynnie po gardle, a na niebieska suknię księżniczki buchnęła krew. Ostatni z żołnierzy odrzucił drzewiec i spróbował uciec. Młot Tryggviego rąbnął go pomiędzy łopatki i zwalił go na ziemię. Krasnolud z rykiem wskoczył mu na plecy i dobił, rozbijając głowę człowieka jak dojrzałego arbuza. Elfki odsunęły prędko ciało i pomogły podnieść się niziołkowi. Andeith rozejrzała się szybko. Mężczyzna o szczurzej twarzy gdzieś zniknął. Zobaczyła Usula wspartego o budynek, za jego plecami ściekała po ścianie krew. Podbiegła do niego i złapała go pod ramię. Tryggvi podniósł jego miecz i wszyscy ruszyli prędko w stronę bramy. Nim wyszli na gościniec, Usul obejrzał się ostatni raz na płonące stragany i ogarnięty paniką tłum. Spojrzał na szarpane dymem płomieni pętle, kołyszące się na szubienicy. Przez krótka chwilę, przez jedno mrugnięcie powiek wydawało mu się, że widzi tam siebie z pętlą na szyi, kołysanego wiatrem. Szybko jednak odegnał ten obraz od siebie. Opuścili miasto i ruszyli w kierunku lasu.
Elf wtedy jeszcze nie mógł o tym wiedzieć, ale przypomniał sobie ten dzień dużo później, gdy któregoś ranka wszedł na plac twierdzy Drakenborg. Gdy ponownie zobaczył kołyszący się na wietrze sznur.
Awatar użytkownika
Radgast
Posty: 129
Rejestracja: 06 gru 2010 15:31

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Radgast »

Świetnie napisane i chyba najlepsze z dotychczasowych opowiadań.
Pomyślałem zrazu, że kłamie każdym słowem
Ów chromy dziadyga ze swym złośliwym okiem


https://www.youtube.com/watch?v=NT5-bXQSWy8
Awatar użytkownika
Isil
Posty: 214
Rejestracja: 17 mar 2014 10:19

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Isil »

Mnie tez sie podoba, tylko nie bardzo rozumiem co tam robi to ostatnie zdanie, ale moze nie jestem zbyt blyskotliwa :P

Dopatrzylam sie tez literowki: Eysenllan* zamiast Eysenlaan i chyba mam sugestie tu: Andeith skryła się szybko szczelniej pod wełnianym kocem,* - Andeith szybko skryła się szczelniej pod wełnianym kocem, (chodzi mi o sam szyk - z uwagi na dwa przymiotniki obok siebie).
"Umiesz sobie wyobrazic Isil na czele zbrojnej bandy, ktora udaje sie w swiat mordowac? (...) Jeszcze w polowie marszu zaczelaby spiewac, a jak doszloby do potyczki, to domagalaby sie kultury i kwiatow. To sie nie uda."
Haern
Posty: 756
Rejestracja: 13 lut 2009 14:03

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Haern »

Ostatnie dwa zdania - perełka.
Dla tych, co nie pamiętają tak dobrze sagi.
ODPOWIEDZ