Upadek Komanda Scoia'tael

Forum wieści z Arkadii.
Awatar użytkownika
Ilane
Posty: 371
Rejestracja: 11 mar 2010 19:15
Lokalizacja: Z krainy jednoroszcuf

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Ilane »

Kod: Zaznacz cały

- Rozkaz utworzenia tych specjalnych oddziałów, miarkujcie, sama Meve wydała - otyły człowiek beknął potężnie i skinięciem nakazał chudej jak szczapa dziewce polanie kolejnego kufla. Wierzchem dłoni otarł krzaczaste wąsy i podjął opowieść - Najemniki mają zabrać się za nieludzi. Po wsiach pierwej, coby rwetesu nie było. Za łby nieludzi... - podniósł nagle głos - Ruszaj rzyć wywłoko! Za łby i na wschód, do Kriggen.
Siedzący naprzeciw mężczyzna uniósł ze zdziwieniem brwi i pochylił się nad odrapaną ławą, szczurkowata twarz wyrażała zdumienie, piskliwy głos ginął pośród hałasu panującego w karczmie: - W góry? Pewniście, że Kriggen?
- A pewniście, pewniście. Obóz tam juże wyrychtowany.
Obaj zamilkli, gdy do stołu podeszła dziewka, niosąc zamówiony napitek. Ostrożnie odstawiła gliniane kufle, balansując między siedzącymi blisko mężczyznami. Gdy sięgała po puste naczynia, gruby z obleśnym uśmiechem uszczypnął ją w wylewającą się z lichej koszuliny pierś. Dziewczyna spojrzała nań z beznamiętnym wyrazem twarzy i ruszyła obsłużyć kolejnych klientów. Tłusty mężczyzna zarechotał.
- Podobało się wywłoce, widzieliście jak się spłoniła?
- Niemożebnie. Jaki obóz?
- To, panie Tuvelt - pociągnął solidny łyk, wychylając niemal połowę kufla - jest jakaś sroga tajemnica. Ze świtaniem mają te oddziały po wsiach się rozejść, nieludzi w łańcuchy, na wozy i do Kriggen. Powiem wam jednak, jakie mnie doszły plotki...



Dol Angra
Dziewiaty dzien pory Birke wedlug rachuby czasu Starszego Ludu.

Zatęchła woń strachu, potu i wilgoci wypełniała nozdrza młodziutkiej gnomki. Choć śniegi stopniały już dobre dwie niedziele temu, zimno było nadal przeszywające. Wtuliła się mocniej w siedzącą obok kobietę i szczelniej owinęła strzępami szarej, szorstkiej koszuli. Wczorajszego wieczora trafiły do tej prowizorycznej celi. Chciano zabrać tylko ją, jednak mateczka nie pozwoliła, więc teraz siedziały zamknięte tu, w zimnej i ciemnej komórce razem. Początkowo myślała, że to jakieś nieporozumienie, przecież leczyły mieszkańców wioski od wielu lat, nigdy nie sprawiały klopotów. Sołtys nie raz radził się mateczki, a i od jakiegoś czasu nie dano jej odczuć, że jest obca pośród ludzi. Nie różniła się aż tak bardzo od ich dzieci, przynajmniej to lubiła sobie powtarzać.

Co jakiś czas skrzypiące drzwi otwierały się, przerywając niespokojne myśli i do celi wtrącano kolejną osobę, prócz mateczki nie było ni jednego człowieka. Niektórych znała, rodzina niziołków z farmy nieopodal, wieśniacy zawsze zachwalali ich zaradność. Zwykle rozgadani i dowcipni, stali pod ścianą w posępnej ciszy, dwójka małych dzieci pochlipywała cicho. Był też obwoźny kupiec, Brunn, krasnolud, który dał jej za woreczek ziół na zgagę pięknie wykonaną lalkę. Ten ostatni przerwał ciszę.
- Tośmy wpadli jak śliwka w gówno, poddamy tu gardła.
- Nieporozumienie jakieś niebywałe - odezwał się nieznany jej niziołek. - Przecież niczego złego żeśmy nie poczynili. Ja przynajmniej - w ciemności nie była w stanie przyjrzeć mu się dokładniej, widziała tylko zarys nerwowo zacierającej ręce postaci. - Wyjaśni się sprawa szybko, mówię wam.
- Zesra się - przerwał obrazowo kupiec. - Wiary żem nie chciał dawać, że szykuje się jatka.
- Ano - mrukliwy głos drugiego krasnoluda był bardzo ochrypły. - Jako w Brugge, jeno tym razem zbojni, nie motłoch, to i zorganizowane lepiej.
Głosy zaczęły kłócić się, wykładając swoje racje, przestał do niej docierać sens. Zasłyszana niegdyś opowieść o pogromie w Brugge kołatała się w głowie. Powracające słowa przeszywały dreszczem - “rzeź” - zadrżała - “krwawa łaźnia” - próbowała powstrzymać płacz, jednak groza przepełniająca podawane przez wyobraźnię obrazy z każdą chwilą obejmowała ją mocniej lepkimi, wilgotnymi od potu mackami. Lodowaty podmuch sprawił, że jeszcze mocniej przywarła do staruszki. W ciemności poczuła wykręcone chorobą palce głaszczące ją delikatnie po głowie, załkała.
- Ciiiii, maleńka – głos mateczki był jak zawsze ciepły i pocieszający, pobrzmiewał w nim jednak ton, jakiego nigdy nie słyszała – już niedługo wszystko się skończy.
- B-będzie bolało? - głaszcząca ją dłoń zadrżała.
- Nie będzie – skłamała staruszka – nie będzie.
Drzwi komórki skrzypnęły przeraźliwie i skulone na ziemi postaci oświetliła smuga światła. Tym razem strażnicy nie prowadzili nikogo. Szorstki, chrapliwy głos odezwał się:
- Wyłazić.


***

- Te dwie? - siedzący na wozie mężczyzna o zielonkawych, przypominających mętne kałuże oczach spojrzał na prowadzone więźniarki.
Jedną z nich była odziana w szarawą, wystrzępioną szatę staruszka o sięgających ramion, siwych włosach zaplecionych w dwa warkocze. Garbiąc się pod ciężarem lat, powykręcana chorobami, głowę trzymała jednak wysoko, a w wyblakłych, niemal białych oczach błyszczała duma. Druga na pierwszy rzut oka wyglądała na ludzkie dziecko. Mętne oczy mężczyzny zabłysły - to był jednak nieludź, parszywa gnomka. Przyciskała do chudej piersi strzępy chłopskiej koszuli, próbując zakryć wychudzone, nagie ciało. Mysie włosy związane miała w dwie kitki za uszami, usta zaciśnięte, a duże błękitne oczy rozglądały się błagalnie po otoczeniu, gdy ich spojrzenie krzyżowało się ze spojrzeniami stojących wokół wieśniaków, oni pierwsi odwracali wzrok.
- Te, panie Bolko – stojący obok wozu starszy człowiek bezmyślnie spojrzał na trzymany w dłoni pergamin. – Stara jest zielarką we wsi odkąd pamiętają wieśniacy, nie chciała nieludzia puścić, tośmy i ją do ciupy wsadzili. - Chrząknął i splunął żółtą flegmą. – Nieludzia kiedyś stara do wsi przyniesła z lasu. Jak córkę traktowała, we wsi one leczeniem sie parały, zielarstwem. Stara to będzie z osiem krzyży na karku.
- Dosyć. - Mężczyzna nazwany Bolkiem poprawił się na siedzisku, skupił wzrok na stojących przed nim staruszce i dziewczynce. Obie drżały, a gnomka cichutko popłakiwała, patrząc na niego z przerażeniem. - Nieludzia skuć i na wóz, starą odprawić.
- Na litosc Melitele, to tylko dziecko! – Kobieta szarpnęła się w rękach strażników. – Pomagała leczyć was wszystkich! - Stojący wokół ludzie nie podnieśli wzroku w milczącym przyzwoleniu. Popchnięta drzewcem włóczni gnomka postąpiła kilka chwiejnych kroków. Jęknęła, gdy na dłoniach i stopach zatrzasnięto cięzkie, stalowe kajdany.
Mimo szturchnięć i kopniaków nie była w stanie sama wejść na wysoki wóz, w końcu jeden ze strażników uniósł ją, po czym cisnął pomiędzy pozostałych jeńców. Z bezgłośnym westchnieniem uderzyła o burtę wozu. Tracąc przytomność, poczuła jeszcze dotyk szorstkich dłoni, ktoś delikatnie próbował ją unieść, odpłynęła w ciemność.


***

Piętnasty dzień pory Birke według rachuby czasu Starszego Ludu.

Kolejna noc. Nikt już nie stara się podjąć rozmowy, nawet nie dlatego, że strażnik potrafi zdzielić przez kraty nahajką - nie mają już o czym dyskutować. Do korowodu dołączył dziś kolejny wóz, razem trzy, bez mała dwadzieścioro ich, bo w tym ostatnim tylko jedna osoba. Dziwne. Gdy miała okazję, starała się podpatrzeć, któż to. Elf pewno, smukła sylwetka, nieco przechodzony podróżny strój, na głowę narzucony konopny worek, twarzy więc nie była w stanie dostrzec. Postać siedziała niemal bez ruchu, związane za plecami ręce nie pozwalały się nawet oprzeć. Dodatkowe straże wokół, musi to być ktoś ważny, pomyślała,starając się usadowić nieco wygodniej. Pęcherz pulsował nieznośnie, a sporo czasu minie nim ludzie pozwolą im opuścić na chwilę wóz. Pierw rozbić musieli obóz, otępiałym wzrokiem wodziła po towarzyszach niedoli. Nawet oba harde krasnoludy siedziały ponure, a na ich zarośniętych, poznaczonych śladami nahajki twarzach dostrzec mogła zrezygnowanie.

Przechadzający się nieopodal strażnicy podjęli rozmowę, byli na tyle blisko, że głosy przebijały się przez ogólny zgiełk.
- ...kto? - niższy z żołnierzy skinięciem głowy wskazał na wóz z pojedyńczym więźniem.
- Nilfgaardzki szpicel ponoć, w Rivii nieludziów do buntu podjudzał.
- Tedy z nieludziami szczeźnie w Kriggen. - Chrząknął i splunął. Mijali właśnie wóz, na którym się znajdowała, gdy ten wyższy rzucił jakby od niechcenia:
- Może se umilim dziś noc? - zarechotał obleśnie, a jego wzrok przesunął się po więźniach, spoczął na obitych krasnoludach. - Nieludzia se ze skóry obłupim. - Jego towarzysz zarżał piskliwie.
- Albo niziołkę rozłożym. Dogodzi się jej przed kopalniami, tamoj... - Nagle niemal zewsząd rozległo się dzikie hałłakowanie i w jednej chwili nastąpił chaos.

Na polance wybranej przez ludzi na obóz zaroiło się w mgnieniu oka od zbrojnych postaci, które z bojowymi okrzykami runęły na strażników. “Scoia’tael!” wrzask z wielu gardeł zagłuszył wydawane pospiesznie rozkazy. Mogłaby przysiąc, że w blasku ognisk dostrzegała doczepione do hełmów, kołpakow, czy nawet wplecione we włosy różnobarwne wiewiórcze ogony. Współwięźniowie, krzycząc o pomoc, rzucili się do krat i poczęli je szarpać i tłuc w nie kułakami. Wóz zaskrzypiał, z trzaskiem kilka żerdzi pękło pod naporem ciał. 
Stojący nieopodal ludzie zareagowali natychmiast. Obrócili się w stronę wozu i zaczęli kłuć pikami na oślep. Okrzyki zmieniły się w ryk wściekłości, a później bólu.

Obok niej upadła pani Hoffmeier, zaciskając obie dłonie na szyi, próbowała zatamować wypływające z niej życie, jej córka osunęła się z drugiej strony, z piersi sterczał ułamany drzewiec piki, skuliła się w rosnącej kałuży krwi, w końcu znieruchomiała. Pan Hoffmeier przyszpilony do burty wozu przez drugiego ze strażników wierzgał rękami i nogami jak jakiś niezwykle egzotyczny, ogromny motyl, cały czas szeptał: “Nie zabijajcie mojej rodziny, proszę, nie zabijajcie mojej rodziny.” Człowiek mocniej naparł na broń, z ust małego farmera trysnęła krwawa piana, przestał szeptać cokolwiek, dygotał tylko spazmatycznie, a po jego policzkach splywały wielkie, szkarłatne łzy. 

Z trzaskiem kraty ustąpiły, strażnik odrzucił ułamany drzewiec i dobył miecza, niemal w tym samym momencie ranne krasnoludy obaliły go na ziemię, drugi z ludzi szarpał jeszcze pikę, próbując wyrwać broń z ciała niziołka. Padł nagle, z piersi sterczała mu postrzępiona lotka. 

Zbryzgana posoką smagła elfka dopadła wozu, zachwiała się i oparła o burtę, dzikim wzrokiem obrzuciła wnętrze. Dostrzegła ją! Gnomka zwinęła się w najbardziej odległym rogu. 
- Do lasu! - krzyknęła scoia’tael, wskazując drżącą dłonią ścianę drzew. Niewielka istotka pokręciła w przerażeniu głową, nie była w stanie podnieść się, by posłuchać rozkazu. Czuła jak spływające z policzków łzy perlą się na podbródku, podciągnęła kolana bliżej siebie. 
- Do lasu! Vort! - ponagliła. 
Coś uderzyło w wóz, siła wyrzuciła ją niemal pod same nogi wojowniczki. Elfka osunęła się na kolana, z potwornej rany na piersi tryskała krew, przez chwilę patrzyła z niedowierzaniem, po czym runęla twarzą na ziemię. Stojący przy niej opancerzony wojownik uniósł do ciosu długi miecz, złowrogie, jasne oczy wpatrywały się z pogardą. Poczuła rozlewające się po udach ciepło, w rozpaczliwym geście osłoniła głowę rękami. Cios nie nadszedł. Stal zaśpiewała o stal.

Miecz człowieka skrzyżował się z klingami srebrzystowłosej elfki, odskoczyli niemal natychmiast, wodząc po sobie wzrokiem. Mężczyzna poprawił uchwyt na tarczy, szedł bokiem zupełnie osłonięty, wyczekując odpowiedniego momentu na atak, blask ognisk lśnił na wypolerowanych elementach zbroi. Był potężniej zbudowany i wyższy od przeciwniczki, ta jednak poruszała się z iście lamparcią gracją, ostrożnie stawiając stopy na śliskiej od krwi i flaków ziemi. W jej ruchach było coś hipnotyzującego, jakaś utajona groźba i obietnica. Zaatakowała bez ostrzeżenia, w zupełnej ciszy. Klingi nimsz z iście ptasim świergotem rozcięły powietrze, tylko powietrze. Mimo iż zakuty w stal, człowiek był niezwykle szybki, starli się ponownie. Raz za razem ponawiali ataki. Ona tańczyła po pobojowisku, unikając ciosów, z niewiarygodną prędkością wyprowadzała kolejne. On stał niewzruszony, nie dawał przełamać swej obrony, czekał, był doświadczony, wiedział, że w końcu dopadnie ją zmęczenie, popełni błąd. Doczekał się.
Przyjął oba ciosy na swą ożebrowaną tarczę i wykorzystując przewagę siły, odepchnął potężnie oba ostrza, wybijając elfkę z rytmu. 
- Ha! - charknął triumfalnie. - Ha! - Krew trysnęła przez wizjer okutego hełmu, z łoskotem zwalił się na ziemię. Przez długi czas jego ciałem targały fale spazmatycznych dreszczy, w końcu znieruchomiał. Nad trupem stała druga elfka, ta dla odmiany miała kruczoczarne włosy. Zaparła się mocno i z widocznym wysiłkiem wyrwała zakrzywiony dziób nadziaka z czaszki trupa, przetarła czoło, rozmazując krew, którą miała na dłoni.
- Elaine deireadh - parsknęła kpiąco srebrzystowłosa i wyciągnęła dłoń ku gnomce. - Va, me elaine blath.

***

- Konsulu - głos kobiety był dźwięczny, nie niósł w sobie najmniejszego echa nilfgaardzkiego akcentu - po pierwsze chciałam podziękować za ratunek. Wieści, jakie mam dla was, nie są jednak dobre. Mogę? - wskazała skinieniem na wiszące nad ogniskiem mięsiwa. - Głodzili mnie zarówno w twierdzy, jak i w drodze.
- Jedz, kobieto. I mówże, cóż to za złe wieści. - Niewielki, nawet jak na standardy swej rasy, gnom przeczesał obandażowną dłonią białe włosy.
Kobieta miała ostre rysy i lekko skośne, jasnozielone oczy, włosy o bawie kruczych skrzydeł nosiła ścięte krótko, na modłę najemniczek. Jadła pospiesznie, tłuszcz spływał jej po podbródku na ciemny, jeździecki strój. Była bardzo nijaka, ocenił gnom, co w jej zawodzie musi być niezwykle przydatne. W końcu nasyciła pierwszy głód i podjęła.
- Meve rozkazała najemnikom zebrać, jak to określiła, “nieludzi” zamieszkujących wioski i skierować ich do obozu pracy w Kriggen. - Gnom uniósł brwi ze zdziwieniem.
- W góry? Kopalnie? - Nilfgaardka potwierdziła.
- Na własne oczy widziałam to Kriggen, forteca teraz. Mur wokoło, aż pod same wejścia do kopalni, strażnice co rusz. Tom na własne oczy widziała. Za to, czego udało mi się dowiedzieć nie ręcze. Mag podobnież rezyduje tamoj, z rozkazu Meve eksperymenty przeprowadza, żywcem tnie i bada. Kto niezdolny do pracy, tam właśnie kończy. - Oczy gnoma zwęziły się, zapłonęły gniewem.
- Nie koniec to jeszcze. W miastach podburzają ludzi do pogromu, w końcu coś czarę przepełni i rozpocznie się krwawa jatka. Wojsko rozkaz ma: nie interweniować. Najemnicy wozy z bronią pokryli w miastach, kiedy tłum wybuchnie, wydawać będą. Prócz tego rozkazy od samego Cesarza mam.
Przez chwilę ostra twarz kobiety stężała, gdy starała się przywołać z pamięci zapamiętane słowa. Rozkazów było wiele, gnom słuchał w milczeniu, od czasu do czasu kiwając posępnie głową.

***

- Wycofać? - Małomówny i spokojny zwykle elf teraz pierwszy zerwał się z miejsca. - Wszystkich?
- Aye, słyszałeś dobrze Wszystkie patrole mają wrócić, zarówno te tutaj, jak i zza morza. Nasze komando ma za zadanie przenieść wszelkie zbrojne działania do Lyrii i Rivii - głos gnoma był cichy i pozbawiony emocji. - Cesarstwo niebawem wkroczy na tamtejsze ziemie, będziemy za plecami wroga. Ponadto jest jeszcze sprawa Kriggen.
Zebrani przy ognisku pokiwali w zadumie, Nilfgaardka dokładnie opisała co może ich tam czekać.
- To samobójstwo. Wysyłają nas tam na śmierć - stwierdził znacznie spokojniej elf, dwie elfki przytaknęły. 
- Co mamy zatem począć? - niewielki konsul rozejrzał spojrzał na swoich doradców z niedowierzaniem, głos zdradzał, że gotował sie od gniewu. - Pozwolić im na kolejne pogromy? Pozwolić im na Kriggen?!
Zapadła cisza, każde biło się z myślami, gnom odezwał się w końcu, znacznie spokojniej, niemal łagodnie.
- Aido? - opalona elfka o srebrzysto-błękitnych włosach uniosła głowę. Intensywnie niebieskie oczy były niezwykle zmęczone, widziała już tak wiele śmierci, gnom wzdrygnął się pod ich spojrzeniem. Głos miała czysty i dźwięczny, każde wypowiadane przez nią słowo zdawało się być częścią jakiejś nieuchwytnej melodii.
- To nasze przeznaczenie. Ostatni zryw - dłonie zacisnęły się w pięści. - Choćby ostatnie z nas miało zginąć, sprawimy, że przez wieki dh’oine będą straszyć swe szczenięta tym, co tam uczynimy. Rzeki spłyną ich krwią, a skały zapłaczą szkarłatem. Za każde życie zapłacą po stokroć, niech Lyria i Rivia staną się ostrzeżeniem. Za Shaerrawedd! - ostatnie słowo zawisło w ciszy. Gnom zwrócił się do elfa:
- Mori? - Smukły elf pokiwał w milczeniu głową, we wpatrzonych w ognisko oczach odbijały się sprzeczne odczucia. Nagle podniósł wzrok, był w nim ogień. Zdecydowanym ruchem uniósł oburącz miecz, głos jednak pozostał cichy jak szelest liści.
- Ogień oczyszcza. Niech dh’oine poczują jego siłę.
Na surowej twarzy gnoma pojawił się pełen zadowolenia uśmiech, znali się tak dobrze.
- Ilane? - Ostatnia z siedzących przy ognisku postaci uniosła głowę. Musiała być niegdyś piękna, jednak teraz twarz elfki szpeciły liczne, przecinające się blizny. W tej groteskowej masce lśniły zimne, stalowoszare oczy, zdawały się być zupełnie pozbawione emocji. Głos miała ochrypły, z dziwnym, szorstkim akcentem, na słowach się jednak nie zawiódł.
- Spalmy ten kurwidołek.


Ciąg dalszy może nastąpić ;)
She dealt her pretty words like Blades —
How glittering they shone —
And every One unbared a Nerve
Or wantoned with a Bone —
Emily Dickinson 479
Larius
Posty: 145
Rejestracja: 09 paź 2011 12:05

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Larius »

Świetne opowiadanie. Proszę o więcej, bo aż zastanawia mnie co się stało w Lyrii i Kriggen. :)
[19:03] <hard2kill> tak wiec jesli Tharra denerwuje moja sygnaturka
[19:03] <hard2kill> to sie ciesze, ze jest kolejny powod, zeby sie powiesil
[19:03] <hard2kill> z wkur***a
[19:03] <hard2kill> ;d
Auger
Posty: 25
Rejestracja: 26 mar 2009 09:27

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Auger »

Opowiadanie genialne! Takze czekam na dalszy ciag, aczkolwiek jezeli dobrze zrozumialem SC wracaja do walki na mudzie. Wlasnie na terenie Lyrii :D
Gruer
Posty: 116
Rejestracja: 09 lis 2011 19:12

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Gruer »

Brawo - znakomicie sie to czyta. Rowniez czekam na ciag dalszy.
Ulav
Posty: 327
Rejestracja: 27 wrz 2009 00:44

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Ulav »

Ano wracamy, ale tylko w Lyrii. Lariusku oczekuj nas :* Opowiadanie oczywiscie SWIETNE!
Farandar
Posty: 70
Rejestracja: 14 cze 2009 17:26

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Farandar »

Podexpieni, zawody skończone, wizowie ugłaskani, wszystko W KOŃCU zgodnie z konwencją i z RPGiem więc można wrócić do kampienia pod gildiami i włażenia na expowiska? Wow.
"Pamiętajcie, proszę, że gdzie rządzi nieład, tam upada handel."
Terry Pratchett
Garar
Posty: 50
Rejestracja: 10 lis 2011 18:30

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Garar »

1. Ciąg dalszy na bilansie :D

2. "Dzisiejszego popołudnia terroryści zaatakowali 3 autobusy wiozące turystów do ekskluzywnego resortu wypoczynkowego w Kriggen. Poszukiwania dwudziestu uprowadzonych nadal trwają. Z nieoficjalnych źródeł dowiedzieliśmy się, że do porwania przyznał się Hamas, a na miejsce wysłano Liama Neesona, celem uratowania zakładników. Więcej szczegółów w głównym wydaniu wiadomości o godzinie dwudziestej."
Larius
Posty: 145
Rejestracja: 09 paź 2011 12:05

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Larius »

Bede czekal. :*
[19:03] <hard2kill> tak wiec jesli Tharra denerwuje moja sygnaturka
[19:03] <hard2kill> to sie ciesze, ze jest kolejny powod, zeby sie powiesil
[19:03] <hard2kill> z wkur***a
[19:03] <hard2kill> ;d
Awatar użytkownika
Ilane
Posty: 371
Rejestracja: 11 mar 2010 19:15
Lokalizacja: Z krainy jednoroszcuf

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Ilane »

@Farandar
Przez ten okres czasu tylko Wy wpadaliście nam na expa i "kampiliście" pod obozem, więc w szczęśliwym losowaniu padł wybór na Was. Był jeszcze Loptak, ale jego wykończył Batalion Elektryków Komanda ( :( ).

Nie spinaj się tak, zdrajco ;))

edit:
@Garar :D Daily Lyria!
She dealt her pretty words like Blades —
How glittering they shone —
And every One unbared a Nerve
Or wantoned with a Bone —
Emily Dickinson 479
Awatar użytkownika
Loptak
Posty: 152
Rejestracja: 17 cze 2011 14:13

Re: Upadek Komanda Scoia'tael

Post autor: Loptak »

Wiedziałem że macie wtyki w elektrowni:| To niemożliwe żeby "przypadkowo" zawsze wyłączało mi prąd w krytycznych sytuacjach!
Jutro zbieram drużynę i idziemy szukać szpiega :x
Człowiek może być biedny, ale dopóki ma jakiś cel i stara się go osiągnąć jest piękny - Masutatsu Oyama
ODPOWIEDZ