Strona 2 z 3

Re: okiem niziołka

: 29 mar 2018 23:20
autor: Viveck
PRZYPADKOWE SPOTKANIE
Już kilka miesięcy upłynęło od momentu rozpoczęcia szkolenia w zawodzie myśliwego przez niziołka. Opanował on sztukę polowania na zwierzęta i ukrywania się, a jego zmysły stały się wyostrzone. Choć nie przepadał za walką, to wiedział, że włóczni może użyć do własnej obrony, ale częściej robiła mu ona jako podpora czy też kijaszek na swój podróżniczy tobołek.
Przez długi czas problemem było jego podejście, bo jak to można polować na słodkie zwierzątka, co sobie kicają po lesie? Gdy jednak zdał sobie sprawę, że mięso i skóry można wymienić na pieniądze, a za pieniądze zdobyć ciastka i inne smakołyki robione na podobieństwo domowych, wyzbył się skrupułów. Umiejętności łowieckich używał raczej do robienia psikusów i podsłuchiwania rozmów. Ponadto szkolenie, które odbył, pozwoliło mu odkryć kilka nowych sposobów przyrządzania mięska i nauczyło go rozpoznawania wszystkich rodzajów ziół. Jest to umiejętność niezwykle przydatna dla każdego niziołka – trzeba przecież jakoś rozróżniać jadalne owoce leśne od tych, których jeść nie można, a jak się Viveck później przekonał – zbieranie ziół leczniczych może okazać się niezwykle dochodowe.
Umiejętnością, bardzo trudną do nabycia było dla niego magiczne łączenie literek oraz ich odszyfrowywanie. Ćwiczył ją w wolnych chwilach, prowadząc własny dzienniczek.

Kod: Zaznacz cały

o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o__o
|  Dzisiejszy dzień zapowiada się tak fatalnie jak kilka    |
|  poprzednich. Trudno uwierzyć, ale odkąd tu jestem,       |
|  nie napatoczył się żaden smok do zabicia. Będę się       |
|  musiał zadowolić kradnięciem <przekreślone>              |
|  pożyczaniem na czas nieokreślony warzyw z                |
|  ogródków człowieków.  Co za dziadostwo!                  |
|                                                           |
|  Przedwcześnie skazałem dzień na straty. Smoka jak        |
|  nie było, tak nie ma, za to mój siódmy zmysł wyczuł      |
|  jedzonko w środku lasu. Spróbuję dowiedzieć się, czy     |
|  intuicja wciąż mnie nie zawodzi.                         |
|                                                           |
|  Wczoraj na tej polanie nic nie było! Teraz wydaje się    |
|  inna. Na niejśrodku stoi rozpalone ognisko, nad którym   |
|  zawieszony został wielki kocioł. Wokół niego tańczy      |
|  kilku goblinów, bluzgoczących w swym paskudnym           |
|  języku, ale myślę, że uda mi się niepostrzeżenie         |
|  poczęstować tym, co gotują.                              |
|                                                           |
|                                                           |
|  OBRZYDLISTWO! W zupie pływają ręce, oczy i uszy.         |
|  To nawet nie są zwierzęce szczątki, lecz jak             |
|  podsłuchałem: elfie i niziołkowe! Te gobliny już nikogo  | 
|  nie skrzywdzą, a mnie za to należy się chwila  oddechu.  |
|                                                           |
+-----------------------------------------------------------+
Gdy szwędał się jeszcze tego samego dnia po lasach i traktach, zbierając najróżniejsze zioła, dobiegły go odgłosy rozmowy. Stanął w bezruchu i nasłuchiwał, lecz nie był w stanie rozróżnić ani jednego słowa. Był po prostu zbyt daleko.
Nie czekając ani chwili dłużej, ruszył w tamtym kierunku, licząc, że natknie się na kolejną grupę goblinów, którym będzie mógł skopać tyłki.
- Ja im dam potrawkę z niziołka. Zapłacą za to, co zrobili - mówił sam do siebie cichutko, a jego paluszki zaciskały się coraz mocniej na drzewcu broni.
Trzasnęła gałązka.
- Wdech i wydech, wdech i wydech… Dasz radę - dodawał sobie otuchy.
Spomiędzy drzew zobaczył dwójkę człowieków, rozmawiających ze sobą. Jakaś kobietka wymieniała uwagi z… Zefelem? Co on tam robił z nią w środku lasu? Czy też są w zmowie z goblinami?
Rozmowa nie była o żadnym spisku czy też ciosie wymierzonym w niziołki, toteż Viveck poczuł się bezpiecznie i postanowił się ładnie przywitać. Ładnie? Stylowo! Nie byłby przecież sobą, gdyby tak po prostu teraz wyszedł i pomachał rączkami. Zakradł się najciszej jak umiał, przygotował i… hop na barana Zefelowi!
- Wio koniku! - krzyczał na tego starszego człowieka - Wiooo…!
Uśmiech na twarzy Vivecka zniknął niemal natychmiast, kiedy wylądował na twardej ziemi. Jęknął boleśnie, a gdy spojrzał na górę, dziwiąc się, czemu został zrzucony, zobaczył, że zarówno kobieta jak i mężczyzna mierzą w niego bronią, a na ich twarzy maluje się powaga. Chwilę to trwało, zanim do mężczyzny dotarło, że celuje w znanego mu przecież niziołka, z którym ostatnimi czasy trenował wojaczkę i wędrował sporo po lasach. Na jego twarzy pojawił się uśmiech i opuścił sztylety, po czym rzekł do kobiety:
- To Viveck. Jest niegroźny. - Kobieta skinęła powoli głową i także opuściła swoją broń. Zefel spojrzał na niziołka i w lot zrozumiał swój błąd. - Poprawka. On jest bardzo groźny. Najgroźniejszy ze wszystkich niziołków jakie znam! - Puścił dyskretnie oczko do kobiety,ale prawda była taka, że nie znał ich wielu. - Przedstawić cię?.
-Nie trzeba, dam sobie radę. - Wstał z ziemi rozmasowując sobie obolały tyłek.
- Jestem Viveck Dale. Niziołek z Białego Potoku, zza Wielkiego Młynu. Nieustraszony podróżnik i wytrawny myśliwy. Wróg publiczny numer jeden wszystkich zielonoskórych. Przeciętnego wzrostu, a jednak wielki. Postrach ciastek na całej ziemi. - Ukłonił się z gracją.
- A ja jestem Anri. Miło mi cię poznać.
- Viveck, masz coś dobrego do jedzenia? Czekamy tu na jeszcze jednego kompana od dłuższego czasu i zaczynam się robić powoli głodny, a znając ciebie, to na pewno masz coś dobrego w tobołku…
Z niesamowitą wprawą i zręcznością niziołek rozwiązał tobołek i wyciągnął z niego pięć dużych wafli.
- Zawsze jestem przygotowany. Rozdzielę po równo. Jeden dla panienki Anri. Drugi dla Pana Zefela, a pozostałe trzy dla mnie. - Po czym nie czekając na odpowiedź, wepchał sobie do buzi, ile tylko się dało i przestał zwracać uwagę na człowieków. Mężczyzna i kobieta spojrzeli na niego ze zmieszaniem.
- Viveck. Powiedz mi proszę, jakim cudem do cholery myśmy dostali po jednym, a ty masz aż trzy wafle?! To nie jest po równo!
- Jak nie jest, jak jest? Wy jesteście duzi to i w brzuchach macie na pewno dużo. Ja, mniejszy z mniejszym brzuszkiem, to muszę częściej jeść, bo na mniej mi starcza. A dodatkowo, to ja jeszcze rosnę!
Gdy wszyscy już skończyli swoje jedzenie, a następnie wymienili uwagi na temat najlepszej kuchni, zjawił się mężczyzna, na którego czekali. Ten w średnim wieku pan człowiek był zdecydowanie lepiej zbudowany niż pan Zefel i ponad głowę wyższy od panienki Anri. Chód miał wojskowy, a na miłego nie wyglądał.
- Wybaczcie moje spóźnienie, ale musiałem pomóc kilku śmiałkom zbadać niebezpieczny kurhan. Udało im się zdobyć magiczny artefakt, a mnie znaleźć to - wyciągnął z kieszeni jakiś przedmiot. Niezbyt wielki, mieszczący się w garści. Dał go kobiecie. Krwistoczerwony rubin wyglądał przepięknie, gdy promienie słoneczne padały na niego. Mimo niewielkiego rozmiaru musiał to być niezwykle cenny kamień.
- Chcesz się z nami wybrać, mały kolego? Od razu muszę zaznaczyć, że to przedsięwzięcie nie do końca jest bezpieczne i nie każdy musi stamtąd wrócić cały...
Wszyscy spojrzeli na niziołka, który zaczął mrużyć oczy i zastanawiać się, czy nie został właśnie obrażony.
- Jestem Viveck Dale! Niczego się lękam! Każdy wie, że niziołki są najdzielniejsze i najodważniejsiejsze! Beze mnie sobie nie poradzicie! - wykrzyczał, po czym dodał już spokojniej - A dokąd właściwie idziemy?
- Mnie zwą Agis. Spróbujemy uwolnić pewnego gnoma, który zamknął się w pancerzu i nie ma jak z niego wyjść. Problemem jest tylko to, że musimy się przedostać do niego przez golemy, które do najsłabszych nie należą.
- Golemy? Co to takiego?
- Gnom ten stworzył strażników, którzy mieli chronić zarówno jego jak i pracownię. Tę wieżę, którą tu widzisz. Nie brzmi to zbyt zachęcająco, ale powiem Ci, że część z tych golemów jest zasilana kamieniami szlachetnymi, więc jak już nam się uda, to podzielimy po równo - Zefel szturchnął Anri porozumiewawczo - a potem zabieram wszystkich na pyszną jagnięcinę.
Młody Dale czuł się coraz bardziej przekonany co do tego pomysłu, a te człowieki wydawały się dużo ciekawsze niż kolejny spacer po lesie, by zebrać zioła. Zresztą pan Zefel potrafił wykonywać sztuczki ze sztyletami, które trzeba obejrzeć przy każdej możliwej okazji. Panienka Anri była skryta i cichutka, ale tylko na pierwszy rzut oka, a co do pana Agisa to trudno było stwierdzić coś więcej poza tym, że był przywódcą z krwi i kości oraz opowiadał wspaniałe historie (na pewno zmyślone, bo przecież nie jest niziołkiem) o swoich zarówno osiągnięciach jak i wyprawach.
- Odsuńmy ten pień zagradzający wejście do wieży i ruszajmy. Ku przygodzie!

Re: okiem niziołka

: 30 mar 2018 09:48
autor: Adair
Wstaw dzienniczek jako Code.

Re: okiem niziołka

: 30 mar 2018 12:08
autor: Viveck
Dzięki, przydatne :D

Re: okiem niziołka

: 09 kwie 2018 23:09
autor: Viveck
KUPCY
Nasz niziołek podczas swoich podróży po świecie poznawał coraz to nowe miasta, osoby oraz zwyczaje związane z różnymi kulturami. Starał się on wszędzie zostawić ślad swojej obecności, aby zapisać się historii oraz by go bracia i siostry podziwiali (jeszcze bardziej oczywiście). W końcu natrafił na wielkie miasto kupieckie, w którym to spędził więcej czasu niż gdziekolwiek indziej i to nie z powodu tego, że był tu większy wybór smakołyków.
Viveckowi bardzo imponowali tutejsi mieszkańcy. Wszyscy byli bogato odziani, a patrole miejskie w swych połyskliwych zbrojach robiły niesamowite wrażenie. W końcu było to największe i najbardziej zamożne miasto na całym świecie.
Pokój, który wynajmował, nie był zbyt przestronny, ale za to w jego cenę wliczono umeblowanie i posiłki, co w pełni satysfakcjonowało niziołka. Okno wychodziło wprost na rynek, który o każdej porze dnia i nocy był zatłoczony, a młody Dale uwielbiał patrzeć na tych wszystkich człowieków i nieczłowieków, próbując zgadnąć, czym oni się właściwie mogą zajmować.
Zagadką pozostawała dla niziołka pewna tajemnicza grupa, którą od czasu do czasu mógł dostrzec w mieście. Wyróżniali się spośród tłumu, gdyż zawsze byli bardzo bogato odziani, przechadzali się w obstawie strażników, a mieszkańcy miasta rozstępowali się i kłaniali się im w pas. Na władców nie wyglądali, jednak szacunek ludzi mieli.
- Muszą być grubymi rybami tutaj.
Co dziwniejsze, owa grupa to zbieranina różnych ras. Można dostrzec w niej ludzi, ogry, półelfy, elfy, krasnoludy a nawet niziołka! Część z tych osób wyglądała na kupców, a pozostali na jakichś takich strażników? Może bardziej najemników… Co nie zmienia faktu, że wyglądali groźnie.
Ciekawość wzięła górę. Starając nie rzucać się w oczy, Viveck przemykał w cieniu domów i śledził ową tajemniczą grupę (raczej średnio mu to wychodziło, gdyż także wzbudzał niemałe zainteresowanie).
- Rozpakujcie wozy. Sprzęt wnieście do środka, a za chwilę ja z Onvalią wystawimy go w sklepach. Astor, dopilnuj by poszło to sprawnie, a my teraz pójdziemy zdać raport mistrzowi.
Duma rozpierała Vivecka w momencie, w którym usłyszał, że to niziołek wydaje tam rozkazy! Brawo kuzynie! Obserwował, jak przebiegał proces rozładunku wozów. Każdy tam wiedział, co ma robić i widać, że była to dla nich rutyna. Czas umijali sobie pogaduszkami, a gdy w końcu wrócił niziołek z ową Onvalią, to rozdali pozostałym po sakiewce wypełnionej złotem… pękatej sakiewce. Chwilę później wszyscy zniknęli w swojej filii.
Od czasu do czasu przychodziły grupki osób i pukały do rezydencji kupców. W drzwiach za każdym razem zjawiał się niziołek albo owa kobieta. Przekazywali oni nabywcy towar, który sobie zamówił, odbierali monety i po krótkich uprzejmościach wracali w swoje cztery ściany.
Viveck nie należał do cierpliwych, ale tak się wciągnął w to podglądanie (obserwację!) z ukrycia, że nie zauważył, kiedy to słońce zaszło za horyzontem i zrobiło się ciemno. Pod osłoną nocy ruszył w stronę miejsca, które obserwował przez pół dnia i starając się nie zwracać na siebie żadnej uwagi, zerkał przez okna, chcąc dostrzec coś, co jak mu się zdawało, było poza zasięgiem wszystkich oczu.
Od strony ulicy dobiegł go odgłos marszu i szczęk zbroi. Nikt nie powinien się znajdować o tej porze w tym miejscu. Przypomniał sobie rozmowę dwóch przekup na targu:
- Pamiętasz tego człowieka, co jeszcze kilka dni temu próbował włamać się do filii kupieckiej?
- Ano pamiętam. Taki młody i całkiem przystojny.
- No dokładnie ten. Wczoraj odbył się proces. Chłopak zarzekał się, że on tam tylko zabłądził, uliczki pomylił, ale strażnicy byli innego zdania. Wydano na niego wyrok i obie ręce mu ucięli! Niech tu tylko do mnie nie przychodzi. Ja mu na pewno nic nie sprzedam.
- Ja też nie! Nie ma tu miejsca dla takich…
Odgłosy były coraz bliższe. Viveck odruchowo przełknął ślinę i zaczął cofać się w kierunku filii. Może tym razem nie zajrzą w tę uliczkę... Może schowa się w cieniu budynku... Może go nie zauważą…
Przylgnął plecami do jakiejś ciepłej powierzchni. Ciepłej powierzchni? Przecież w tym miejscu powinny znajdować okute drzwi, które o tej porze roku na pewno nie powinny być ciepłe. Odwrócił się szybko i zobaczył stojącego w drzwiach barczystego, ogorzałego mężczyznę z założonymi rękami na piersi. Popatrzył się on na Vivecka, próbując przejrzeć go na wylot. Po czym na jego twarzy pojawił się podejrzliwy uśmiech.
- Wejdź do środka. Na pewno masz jakieś pytania, panie Dale.
Skąd on zna moje nazwisko?! To musi być jakaś pułapka. Ciekawość walczyła z głosem w jego głowie - nie idź tam! - lecz wszelkie wątpliwości zostały rozwiane, gdy człowiek dodał:
- Sam mam pić tę herbatę i zjeść to ciasto, które stoi w pokoju gościnnym?
Drzwi zamknęły się za niziołkiem, a jego oczom ukazał się wystawnie urządzony salon. Na ścianach wisiały obrazy i skóry rzadkich zwierząt, o których Viveck nawet nie słyszał, a przecież był myśliwym. Książki, mnóstwo książek! Na środku pokoju stał stół, a wszystko było tak, jak powiedział ten człowiek. Nie wspomniał tylko, że tej szarlotki jest aż tyle!
- Skąd pan wiedział, jak mam na nazwisko? - Usiadł na kanapie i ukroił sobie kawałek ciasta od serca.
- Kupcy nie handlują tylko sprzętem czy kamieniami szlachetnymi. Informacje też potrafią być bardzo cenne, a moim obowiązkiem jest wiedzieć, kto do tego miasta przybywa. W czym ci mogę pomóc? Wiem, że bardzo długo czekałeś, by móc w końcu porozmawiać na osobności, z dala od wszystkich oczu i uszu.
- Noo… Bo widziałem tych kupców i najemników. Te wozy i wszystko! I jak niziołek dowodzi wszystkimi, nawet ogrami! Zachwyciło mnie to do tego stopnia, że chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o tym tutaj - zatoczył rączkami wielkie koło, pokazując wszystko wokół.
- Po pierwsze, tutaj najemnicy źle się kojarzą, lepiej użyć określenia zbrojni. Po drugie, Quantyl - niziołek, którego widziałeś, nie dowodzi zbrojnymi. On nadzoruje ich prace z ramienia Kupców wyznaczając kolejne cele i wskazując braki w magazynach. Podczas wypraw zbrojni osłaniają kupców i całe dobro, które wiozą.
- Myśli pan, że ja też mógłbym zostać takim zbrojnym?
- Nie - odpowiedział krótko człowiek. Niziołka zatkało. Można komuś odmówić, ale czy trzeba to robić w taki sposób? Wypadałoby delikatniej! Człowiek uśmiechnął się pod nosem i dodał:
- Ty jesteś myśliwym, a nie pierwszorzędnym wojownikiem, dlatego zbrojnym nie zostaniesz, ale za to mógłbyś być moim partnerem handlowym. Podczas gdy zbrojni i kupcy zajmują się sprowadzaniem sprzętu, ty byś zajmował się zaopatrywaniem filii w zioła. Zbrojnym i kupcom mógłbyś rzecz jasna towarzyszyć, bo nie raz i nie dwa przydałby im się myśliwy, który potrafi oskórować każde zwierzę. Rzec mi trzeba, że dochody takiego partnera handlowego są przynajmniej rzędu zbrojnych jak nie większe.
- Ja cieee… Ale super! To brzmi nawet jeszcze lepiej!
Energia rozpierała Vivecka, zaczął się wiercić na kanapie, a gdy już nie wytrzymał, odtańczył swój taniec radości. Uśmiech rozciągnął się na twarzy człowieka, widząc entuzjazm niziołka i radość jaką mu to wszystko sprawia. Pociągnął kolejny łyk herbaty.
- Ale nie tak szybko. Najpierw muszę zobaczyć, co potrafisz i musisz udowodnić, że jesteś godzien, by zostać przyjętym. Ważnym jest, byś potrafił dogadać się z resztą zespołu. Poinformuję ich zatem, że starasz się do nas o przyjęcie oraz że mogą na ciebie liczyć podczas wypraw.
- Jasna sprawa, proszę pana.
- Poza tym będziesz musiał wykonać jeszcze kilka zadań dla mnie, ale myślę, że ze swoim nastawieniem i podejściem szybko im podołasz.
Przyjemnie im się ze sobą gawędziło, a czas szybko leciał. Przez pokój przewinęło się w tym czasie kilka osób, ale zobaczywszy, że człowiek ma gościa (czy też z innego nieznanego powodu) przyspieszali kroku i znikali równie szybko jak się pojawili.
- Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, Vivecku, liczę, że uda ci się wszystko załatwić, ale na chwilę obecną muszę cię już przeprosić. Mam mnóstwo papierkowej roboty, której nikt za mnie nie wykona - Westchnął cicho i odprowadził gościa do drzwi.
- Do widzenia, proszę pana! I do zobaczenia wkrótce!
Człowiek raz jeszcze uśmiechnął się pod nosem i zamykając drzwi odpowiedział:
- Dobranoc, nieustraszony niziołku.
Chwilę później z filii dało się usłyszeć oschły, kobiecy głos pełen zainteresowania:
- Co to za niziołek mistrzu Adamsonie? Ktoś ważny?
- Och, myślę, że niedługo będziesz miała go okazję poznać, Sharee. Spodoba ci się ten nowy współpracownik.
Kobieta prychnęła głośno:
- Kolejny będzie mi się plątał pod nogami, a niańczyć go na pewno nie będę!
Do Vivecka wciąż nie docierało znaczenie owych słów. Mistrz. Mistrz Adamson. Nie byle jaki kupiec, ale najbardziej wpływowy człowiek tego miasta! Tyle czasu razem rozmawiali, a nie miał pojęcia kto go ugościł. Rodzinka nie uwierzy!
Po tych przemyśleniach ruszył z wolna przed siebie, wpatrując się w tę jakże piękną gwieździstą noc.

Zapraszam do komentowania i uwag (krytyke zawsze chętnie przygarnę) :)

Re: okiem niziołka

: 10 kwie 2018 08:55
autor: Sharee
:D

Re: okiem niziołka

: 31 maja 2018 05:55
autor: Urgon
Jedne z najlepszych opowiadań jakie tu przeczytałem. Super się czyta.

Re: okiem niziołka

: 30 sie 2018 14:35
autor: Viveck
ŚWIĘTO LASU
W jeden wieczór w roku mieszkańcy różnych krain spotykają się, by rozmawiać , bawić się i pić przy ognisku. Także Vivecka i Bolryga skusiła wizja wspólnej biesiady. Drogę przebyli długą, ale nie byli zmęczeni. Czuli się podekscytowani wydarzeniem, które miało się tam odbyć. Większość osób na pewno jest już na miejscu, a stare, zapomniane znajomości zawsze warto odnowić. Polanka, na której się znaleźli nie była zbyt duża, jednak na palcach rąk i nóg Viveck nie mógłby zliczyć wszystkich tam obecnych. Większość z nich siedziała na rozłożonych kocach, hamakach i mięciutkich podusiach. Była nawet rozwieszona huśtawka, niestety już zajęta. Przywitawszy się ze wszystkimi, znaleźli troszkę miejsca i usiedli w ciszy. Na samym środku polany stał mężczyzna i opowiadał jakąś historię, a reszta słuchała w skupieniu. Opowiadał on coś o syrence ocalonej przez marynarza czy jakoś tak. A może to było na odwrót? Wspomniał jeszcze o wielkim skarbie, który razem z łodzią znalazł się jakiś czas temu na dnie morza. Wszystkie świecidełka przepadły.
- Ludzie nie potrafią budować dobrych statków - odezwał się Goldfinger do Eltharisa, po czy dodał z nutką wyższości - a jeśli już je zbudują, to o żeglarzy im trudno, by takim okrętem godnie pokierować. - Za każdym razem, gdy jestem zmuszony postawić na takowym nogę, zastanawiam sie, czy nie lepiej byłoby płynąć wpław.
Elfy… - pomyślał Viveck.
- I ten marynarz został uratowany przez delfiny – wrócił do przerwanej opowieści Terenes, człowiek szczycący się szacunkiem wśród zebranych, z których większość cały czas słuchała w skupieniu. Viveck jednak powoli tracił zainteresowanie. Przecież niziołki przeżywają takie historie na co dzień, czym tu się tak ekscytować? Przyjemne ciepło emanujące od ogniska i szum otaczających drzew był czymś, co niziołek uwielbiał. Takie otoczenie jest zdecydowanie lepsze niż brudne mury i domy miast. Jest cichutko i spokojnie, a ten ciągle gadający ludź mógłby w końcu uciszyć się ciastkami leżącymi na kocu nieopodal. Przecież to co on tam mówi to...Ciastka? Nieopodal? Viveck uśmiechnął się pod nosem. Lepiej być nie mogło. Łakocie są praktycznie na wyciągnięcie ręki! Ruszył powoli w ich kierunku, zapominając zupełnie o opowiadanej historii. Tyle pyszności tylko czeka, aż ktoś w końcu się nimi zaopiekuje. Jabłecznik! Na talerzyku został już ostatni kawałek. Jakie to szczęście, że każdy zajęty czym innym. Nagle pac! Jakaś mała rączka pochwyciła ciasto, a chwilę później już go w ogóle nie było. Toż to była kradzież ciastkowa! Viveck zmrużył oczy. To bardzo niemiłe zagranie - pomyślał. Kto mógł być tak okrutny? Podniósł wzrok i zobaczył piegowatą halflinkę, oblizującą paluszki.
- Remilia! - Zaśmiała się cichutko i dyskretnie uchyliła swój plecak wypchany najróżniejszymi ciasteczkami. Jagodowe, truskawkowe, śliwkowe, agrestowe, porzeczkowe… Przyszła przygotowana z zapasami.
- Nie ma lepszych statków niż elfie – ktoś stwierdził w tłumie.
- Oczywiście, że są! Każdy dobrze wie, że najlepsze statki budują niziołki! - powiedział z oburzeniem Viveck, który wyłapał zdanie wyrwane z kontekstu, co nie przeszkodziło mu w wtrąceniu swoich dwóch pensów. - Nie chodzi tu o rozmiar, lecz szybkość i zwrotność!
- To się wtedy „tratwa” nazywa.
A to cios w plecy - pomyślał niziołek, zmrużył oczka i szturchnął porozumiewawczo halflinke. Ta uśmiechnęła się niewinnie. Postanowił znowu skupić się na jedzeniu i spróbować nie zaznaczać w ilu rzeczach niziołki są lepsze, ponieważ reszta jeszcze dostanie kompleksów. Kilka kroków dalej na obrzeżach lasu dostrzegł dość małego dzika, wyglądającego na zagubionego. Viveck bezgłośnie wstał i ruszył w jego stronę. Zwierzę nawet się nie poruszyło, gdy niziołek przykucnął obok niego.
- Częstuj się - wyciągnął jedną rączkę z jabłuszkiem, drugą jednocześnie głaszcząc go po głowie. Niewiele myśląc, nasz bohater spróbował dosiąść czworonożnej bestii korzystając z jej nieuwagi, ale skończyło się to jedynie jej rozdrażnieniem. Wdali się walkę, rozwalając przy tym rozłożone przedmioty w obrębie kilku metrów.
- Dziku spieprzaj, bo to wielki i groźny niziołek! - rzucił w stronę zwierzęcia siwobrody mężczyzna, obserwujący zaciętą walkę i licząc, że ta się jak najszybciej skończy. Dzik do najlżejszych nie należał ale wraz z panem Bolrygiem udało im się w końcu wynieść zwierze głębiej w las, nie czyniąc mu krzywdy. Jako że wokół nie było żywej duszy, postanowili pomówić o interesach:
- Mamy kolejne zamówienie na siedem pełnych woreczków ziół leczniczych. Dałbyś radę się tym zająć? Ja muszę udać do swojej rodziny i przez jakieś dwa, trzy tygodnie mnie nie będzie. Przejmiesz moje zlecenia Viveck.
- Tak jest!
- Pogoda się psuje, a ja już jestem zmęczony, więc nie wrócę na polanę - uśmiechnął się delikatnie. - Baw się dobrze i słuchaj plotek, chętnie się później wszystkiego dowiem. A – przypomniał sobie w ostatniej chwili – i zbrojnym nie pozwól za dużo pić, niech zachowają trzeźwy umysł, jutro w południe czeka nas wyprawa.
Niziołek pokiwał głową pewnie. Dobrze, że nie jest zbrojnym, tylko partnerem handlowym, na szczęście o nich pan Bolryg nic nie wspomniał. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o słodziutkim miodzie pitnym, który to Remilia miała w plecaku.
- To szerokiej drogi i do zobaczenia!
- Dobranoc Vivecku, baw się dobrze - po tych słowach człowiek oddalił się pozostawiając niziołka nieopodal traktu. Droga na polanę była Viveckovi znana, ale dłużyła się bez towarzysza przygód, choć nie tylko z tego powodu. Nie obyło się bez skręcenia w stronę krzaków z malinami i wytropieniem przydrożnych poziomek. Łasuch znajdujący się wcześniej w jego plecaku nagle się obudził i zaczęła go rozpierać energia. - Na pewno wywęszyłeś owocki, co? - Łasuch przekrzywił ciekawsko główkę, wskoczył niziołkowi na ramię i wydał radosny trel, gdy tylko jego właściciel sięgnął do słoika po soczyste owoce. Ten drobny gwarek o błyszczących piórach już dawno stał się najlepszym przyjacielem Vivecka. Towarzyszył mu zarówno w wyprawach, gwarząc co chwilę „niebezpiecznie!”, jak i przy jedzeniu, czym sobie tamte pobyty rekompensował.
- No jesteś mądry jak na gwarka, no jesteś - podrapał zwierzę po szyjce. Trochę czasu zleciało, od kiedy siedział na polanie. Z satysfakcją zobaczył, że pojawiło się kilkoro znajomych, a także wiele nowych twarzy. Opowieści tamtego ludzia w końcu się skończyły, a teraz tamten wraz z kilkoma innymi osobami zaczął śpiewać. Nie był to co prawda nieziemski głos niziołków, ale mógł ujść za znośny. Ktoś wyrecytował wierszyk. Ktoś coś zagrał na lutni. Viveck dał się ponieść muzyce. Porwał Remilię do tańca i wraz z innymi skakał wokół ogniska. Po jakimś czasie świat wokół niziołka zaczął wirować, a jego powieki stawały się coraz cięższe. Oddalił się od tańczących, uprzednio zabrawszy z ziemi pierwszy lepszy kocyk, a następnie położył, zawijając się w kłębuszek. Przez kilka minut słyszał jeszcze muzykę, a potem była już tylko ciemność. Zasnął.

Re: okiem niziołka

: 18 wrz 2018 18:58
autor: Gianna
Nie ma mnie, więc mi się nie podoba. :P

Re: okiem niziołka

: 03 mar 2019 20:01
autor: Viveck
KOMANDOSI

Słońce świeciło coraz to wyżej, a po niebie przepływały tylko pojedyncze, niewielkie chmurki. W wąwozie, w którym się znajdował panowała zupełna cisza zmącona jedynie ruchami kilku osób. Viveck widział dwójkę z nich. Tylko tylu potrafił dostrzec. Był pewien, że kilkoro więcej z nich jest ukrytych i bacznie go obserwują . Przed nim na kamieniu, niczym na tronie, siedział niewysoki gnom. Ten, którego ścigają w każdym mieście. Ten, który znajduje się na szczycie wszystkich listów gończych. Ten, za którego głowę została wyznaczona astronomiczna nagroda. Viveck przełknął ślinę. Dobrze zdawał sobie sprawę, jak Komandosi potrafią być nieobliczalni i że przychodząc tu igra ze śmiercią. Musiał jednak poznać prawdę. Nieważne ile będzie go to kosztowało. Teraz mu się przypomniało: Ulav. Tytułował się on konsulem Komanda i zdawał się być zupełnie odprężony. Jasnym było, że niziołek nie jest mu w stanie w żadnym wypadku zagrozić. Kilka kroków dalej stała smukła elfka o czerwonych włosach. Ta w przeciwieństwie do gnoma nie zdawała się być spokojna. Jej ciało było spięte, a ona sama gotowa do skoku. Widać, że poświęciłaby własne życie dla tego komandosa i nie podoba jej się, że ktoś obcy aż tak się do niego zbliżył. Po krótkiej, aczkolwiek bardzo stresującej wymianie uprzejmości Ulav przeszedł od razu do konkretów.
- Wiesz jaki jesteś, znasz siebie. Niziołki lubią spokojne życie – ciągnął Ulav, a Viveck nie mógł się z nim nie zgodzić. Na razie mówi prawdę. - Niziołki nikomu nie wadzą, żyją w swoich małych dolinkach i mają swoje małe problemy. Niziołki nie prowadzą eksportu stali, nie kopią węgla ani nie kują mieczy. Swoją uwagę poświęcają głównie domowym wypiekom i dbaniu o gospodarstwo.
Na te słowa troszkę śliny pociekło z ust Vivecka. Otarł je rękawkiem i oblizał się na myśl o pysznych ciastach śliwkowych z czasów swojej młodości.
- Jednak nie są to zajęcia, które by kogokolwiek interesowały.
To był cios poniżej pasa! Jak ciasta śliwkowe mogły nikogo nie interesować? Albo pyszne jagodzianki babuni? Ha! Gnom przyłapany na kłamstwie. Viveck odnotował to w myślach, ale nic nie powiedział.
- Niziołki mimo swojego spokoju - kontynuował pan Ulav - potrafią bardzo mocno komuś zaszkodzić. Komuś kto je zdenerwuje.
W sumie, jak tak sobie niziołek pomyśli, to znowu jest to prawda. Można komuś ładnie mieszkanko obrzucić jajkami czy też wywinąć inny, niewybredny numer. W ostateczności pożyczyć i nie oddać jedzenia z jego spiżarni. Uśmiech odmalował się na buzi Vivecka, czym potwierdził wcześniej wypowiedziane słowa.
- Jesteście jak ziarnko piasku, które wpadając pod powiekę powoduje, że masz ochotę umrzeć.
Pierwsza myśl, jaka przyszła Viveckowi do głowy była taka, że ten cały konsul go obraził. Niziołki? Piaskiem w oku? I tylko ziarnkiem? Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to było coś w stylu… wyrażenia szacunku? Wzruszył leciutko ramionami, po czym znowu jego twarz rozpromienił uśmiech, jaki tylko niziołki są w stanie zrobić. Przez chwilę zdawało się, że nawet pan konsul się delikatnie uśmiechnął, po czym natychmiast spoważniał.
- Ciężko jest jednak doprowadzić was do takiego stanu. Potomek Foltesta przeprowadził bardzo prostą kalkulację. Niziołki zwyczajnie się nie opłacają - kończąc swoją wypowiedź pstryknął od niechcenia palcami.
Ostatnie słowa były niestety niezrozumiałe, gdyż uwagę Vivecka rozproszył gigantycznych rozmiarów chrabąszcz, który minął jego twarz zaledwie o pół cala. Odetchnął z ulgą gdy jego chwilowy brak skupienia przeszedł bez komentarza, a może nawet bez zauważenia?
Pan Ulav wskazał złotą monetę i rzekł:
- Fandall. - Po czym położył na ziemi sześć srebrnych monet. - Biały Potok, Osada Numer Trzy, Kozia Górka, Zielony Sad, Czerwony Staw, Jabłko.
W końcu gada o czymś konkretnym!
- Jak się pewnie domyślasz w Jabłku były najlepsze sady. To stamtąd twoja rasa zbierała najlepsze owoce do wyrobów kulinarnych. Osada Numer Trzy miała niezbyt rozgarniętego założyciela… i była trzecia z kolei - dokończył zdanie uśmiechając się smętnie.
- A Biały Potok? - Viveck musiał zadać to pytanie. Musiał się dowiedzieć czegoś więcej.
- A Biały Potok był w samym centrum miasta. Była to część administracyjna.
- Ha! Wiedziałem, że to musi być najważniejsiejsza część. Stamtąd pochodzę!
Na te słowa wyprostował się, dając do zrozumienia, że mimo swojego niewielkiego wzrostu jest dumny ze swego pochodzenia i rasy. Zaczął nawet klaskać wspominając, jakie to było piękne miejsce. Konsul nie przerywał tej radości, dając mu czas na dojście do samodzielnych wniosków. Faktycznie chwilę to Viveckowi zajęło, nim powoli zaczął smutnieć. Zaczęło do niego docierać, że nie ma już Jabłka. Nie ma Osady Numer Trzy. Nie ma Koziej Górki, a nawet nie ma Białego Potoku. Miasto z monet na ziemi wydawało duże, nie to co obecne Fandall. Wolno przeniósł szklące się oczy na pana Ulava.
- Kiedyś czasy były bardziej brutalne, chociaż może trudno w to uwierzyć. Ludzie stwierdzili, że trzeba nauczyć niziołki posłuszeństwa. Zaatakowali. Najpierw pokaz siły, a dopiero potem rozmowy.
Czerwonowłosa elfka patrzyła oceniająco na niziołka. Mimo jej postawy w oczach zdawało się widzieć współczucie. Nie poruszyła się jednak ani trochę i nie zdjęła ręki z miecza. Od tych kilkunastu minut stała bez ruchu jedynie z wolna oddychając.
- Ale przecież niziołki nikomu nie przeszkadzały! Sam pan tak powiedział! - wybuchnął i potem dodał już ciszej z żalem w głosie - Żyły tylko na uboczu…
- Gdyby się zorganizowały i zaatakowały w odwecie za masakry elfów, to ludzie mogliby to mocno popamiętać. Niestety niziołki jeszcze wtedy nie wiedziały, co się szykuje. Były odcięte od wieści ze świata i fakt faktem świat niespecjalnie je coś obchodził.
Rączki Vivecka zacisnęły się w pięści, niziołek zagryzł zęby.
- Niziołki więc nie były przygotowane, a dorwanie ich w osadzie nie jest proste. Jesteście mali, zręczni i dobrze się chowacie.
Odetchnął głęboko i kontynuował dokładanie kamyczków na barki Vivecka, a one wraz z jego opowiadaniem rosły.
- Na początku zaatakowano osadę Jabłko. Była najbardziej wysunięta. Nastąpiło pełne okrążenie i przeszukanie terenu. Wyrżnięto wszystkich w zasadzie bez strat. Żaden niziołek wtedy nie nosił przy sobie broni. Żaden nie poznał czym jest wojna, a tym bardziej nie spodziewał się, że ta może do niego przyjść.
Dołożył kilka kolejnych kamyczków, a tamte rosły. To już nie były kamyczki lecz kamienie wielkości pięści. Oczy niziołka zaczęły się szklić. Krew przestała dopływać do jego zaciśniętych paluszków. Nogi jak z waty. Nie, że słodkie, tylko całe się trzęsły.
- Uzbroili się w narzędzia, proce i kamienie. Wszystko, co było pod ręką, co mogłoby by być chociaż prowizoryczną bronią.
Wstał ze swojego kamienia „tronu” i rozłożył swój płaszcz na ziemi.
- Usiądź, to nie będzie łatwe.
Odczekawszy chwilę, aż Viveck usiądzie i napije się trunku ze swojego bukłaka, udał się z powrotem na swój „tron”. Położył ręce na kolanach i cicho westchnął.
- Jeden z twoich przodków walczył w tej bitwie. Vokar był bardzo młodym i ambitnym niziołkiem…
Nie dają dokończyć zdania Viveck zapytał z nadzieją:
- Pokonał tych złych ludzi?
- Prowadził niziołki do boju. Walczył dzielnie i dowodził dzielnie, mimo, że nie miał pojęcia o ani pierwszym, ani o drugim.
- Ale… Zwyciężyli? Musieli zwyciężyć, bo to niziołki! No i miasto w sumie dalej stoi!
Jakaś iskierka zapłonęła w jego oczach, by chwilę później zgasnąć. Cisza. Kolejny kamyczek.
- Wszystkie osady zostały spalone. Wszyscy mężczyźni wyrżnięci. Tylko Vokar został utrzymany przy życiu. Miał wskazać miejsce ukrycia kobiet i dzieci. Poddawano go kolejnym torturom. Myślisz, że zdradził miejsce ukrycia swoich przyjaciół i rodziny?
- Na pewno nie! Niziołki są uparte i dumne!
Wykrzyknął Viveck. Jakiś kamyczek sturlał się z jego pleców. Poluzował w końcu zaciśnięte i poprzez brak dopływu krwi już białe pięści.
- Zgadza się. Powieszono go za to dużo później. W Drakenborgu.
Kamyczek.
- Nigdy nie ujrzał światła dziennego odkąd go pojmano.
Kamyczek.
- Kilkanaście lat tortur. Za karę. Za wszystkie szkody, które ponieśli w walce ludzie.
Kamień.
- Głuchy. Ślepy. Bez języka. Bez palców utrzymany przy życiu.
Nie było już miejsca na kolejne kamyczki i kamienie na barkach Vivecka. Tego wszystkiego już było za dużo, a jednak wciąż przybywało. Szkliste oczy powoli odkręcały kraniki, którymi po jego pyzowatych policzkach zaczęły spływać łzy.
- Części udało się uciec, części ukryć. Musiała wśród nich być Twoja babka albo prababka, gdyż tych wszystkich, których znaleźli czekał koniec. Wyławiano ich jedno po drugim. Dziecko, kobieta, starzec. Dla nich to bez znaczenia. Niziołek. Śmieć. Paproch. Nie wspomniałem jeszcze co się stało z innymi osadami. Osada Czerwony Staw kiedyś nazywała się Błękitnym Stawem. Elfy nadały jej taką nazwę, gdy tam dotarły. Niestety było za późno.
Otarł oczy rękawem i ponownie zacisnął pięści aż paznokcie zaczęły wbijać się w skórę uwalniając krople krwi. Głaz na plecach ciążył mu już niemiłosierni. Musi się od niego uwolnić. Musi go zrzucić!
- A co się stało z Fandall?
Gdzie jest ta sławna siła niziołków?! Głupi głaz! Spadaj ze mnie!
- Niziołki odbudowały Fandall, ale teraz to tylko smutne wspomnienie z dawnych czasów świetności. Zwycięzcy piszą historię Viveck. W mieście nikt nie wiedział co się stało. Ludzie im coś wmówili, ukryli wszelkie ślady. Ci co coś wiedzieli zostali opłaceni. W zapiskach nie znajdziesz żadnych informacji o rzezi, a jedynie o stłamszeniu buntu, który nastąpił jeśli w ogóle cokolwiek zostawili. Wspominanie prawdy jest karane. Dbają o to bo tak im wygodnie.
- Nie każdy człowiek taki jest! Pan Zefel nigdy by czegoś takiego nie zrobił!
- Żyjesz w kłamstwie Viveck. Ludzie są dla ciebie mili, bo jesteś dla nich użyteczny. Ten cały pan Zefel sprzedałby Cie za garść mithryli.
- Jestem pewien, że nie.…
- Nawet nie pytałby o wyjaśnienie, a zapomniałby tak szybko, jak ujrzałby zapłatę za twoją głowę - jej głos był wyraźny i opanowany. Były to pierwsze słowa, które wypowiedziała po opowieści pana Ulava. - Za nami wystawiają listy gończe, a morderców starszych ras okrzyknięto bohaterami.
- Ale naprawdę są mili… - dodał Viveck z coraz to mniejszym przekonaniem.
Konsul uśmiechnął się paskudnie.
- Ja też potrafię być miły. Potem skręcam kark małemu człowiekowi.
Głaz spadł na ziemię! Teraz jest czas na to, aby się wyprostować. W jego oczach pojawiła się jakaś iskra, może nawet ogień. Teraz już wiedział, co musi zrobić. W końcu wie kim jest, jaki ma cel.

Re: okiem niziołka

: 06 sie 2019 22:29
autor: Viveck
SKRYTOBÓJSTWO

Uciekał. Goniła go przynajmniej dziesiątka gwardzistów wykrzykując przekleństwa i rozkazy. Z przeciwnej strony biegł ku niemu kolejny oddział strażników. Viveck skręcił w prawo, w wąską uliczkę pomiędzy strzelistymi domami. Nie czuł odoru odchodów i miasta, które jeszcze kilkanaście minut temu sprawiały, że ciężko mu było oddychać. Jedynie jego zmysły wzroku i słuchu pracowały na pełnych obrotach. Na plecach czuł oddech zbliżającego się pościgu. Przebiegł przez plac z rozstawionymi straganami i wywrócił stoisko z jabłkami. Chyba jabłkami, ale nie zmarnował czasu, by obrócić się za siebie. Cóż, czasem nawet jedzenie trzeba poświęcić. Kolejny zakręt. Schody. Bardzo długie schody prowadzące na szczyt muru miejskiego. Pociemniało mu w oczach i przypomniał sobie o ranie. Nie było czasu, by zatamować krwawienie. Gdy z tego wyjdzie… Jeśli z tego wyjdzie, to pozostanie mu naprawdę ładna pamiątka na brzuchu. Ścisnął to miejsce i wbiegł na szczyt muru. W tym momencie kilka strzał przemknęło koło jego głowy. Nie musiał się odwracać. Zarówno z lewej jak i z prawej strony słyszał aż nazbyt wyraźnie szczęk obutych stóp jego prześladowców. Na schody już te nie można było liczyć. Została mu tylko jedna droga. Wskoczył na obwarowania. Sytuacja była beznadziejna. Nie mógł się poddać. Posiadał zbyt wiele cennych informacji. Mógł walczyć. Z pewnością zabiłby jeszcze kilku z nich, nim zdołaliby go pojmać. To też nie był dobry wybór. Spojrzał w dół na bezkresne wody oceanu i uśmiechnął się pod nosem. Wciąż była szansa. Skoczył.

Kilka godzin wcześniej…

- Długo czekałem na tę okazję - mruknął cicho i ruszył w kierunku wschodniej bramy.
Otulił się szczelniej płaszczem, poprawił kapelusz na głowie i przygotował kilkanaście srebrników. Na szczęście o tej porze roku kolejka do miasta nie była zbyt długa. Strudzeni podróżni mogli za drobną opłatą schronić się za bezpiecznymi murami. Wejść do miasta to jedno, ale i tam trzeba było mieć z czego wyżyć. Kolejka przesunęła się do przodu. Plan wydawał się prosty, a przynajmniej jego pierwsza część, choć ta była zarazem najważniejsza. Vivecka nie powinni tu jeszcze znać. Listy gończe nie powinny dotrzeć aż tak daleko, ale nie miał pewności. Musiał zaufać szczęściu w tej kwestii.
- Dalej! Wasze miano i cel wizyty.
Było ich tylko czterech. Mógłby ich pokonać miał przecież element zaskoczenia, ale zbyt szybko by się o nim dowiedziano. Zrobił krok do przodu.
- Pan Thoro Green. Przyjechałem w interesach rodzinnych. - Patrzył na reakcję mężczyzn, sprawdzając, czy go rozpoznali, czy też kupili jego bajeczkę. Wpatrywał się w ich twarze, lecz nie znał się na tym zupełnie. Przecież ludzie oszukiwali go przez tyle czasu. Dlaczego teraz nagle miałby być znawcą ich charakterów? Viveck odmierzył odpowiednią ilość pieniędzy i przekazał wysokiemu człowiekowi z halabardą.
- Co to za interesy? - zapytał najmniejszy z nich, z rangą kapitana na piersi. Był raczej przy sobie i sprawiał wrażenie powolnego. Viveck jednak zdawał sobie sprawę, że sposób w jaki porusza się ten człowiek świadczy o tym, że służy w wojsku od przeszło dziesięciu dobrych lat, a blizny na twarzy nie wzięły się znikąd.
- Jakieś papiery mam podpisać. Odziedziczyłem w spadku małą fortunę od wuja.
Ugryzł się w język. Nie wyglądał na osobę, która mogłaby odziedziczyć fortunę, nawet małą. Do tego wszystkiego był niziołkiem, a tym raczej się niespecjalnie tu powodzi. Spojrzał niepewnie na strażników. Ludź z halabardą już go przepuścił, lecz ten ich kapitan miał niezły refleks.
- Czekaj! Mała fortuna powiadasz? - Viveck przełknął ślinę, ale się nie odwrócił. Sprawdził czy sztylety są na swoich miejscach i zwizualizował sobie, jak będzie wyglądała walka. To tyle by było z misji skrytobójczej. Będzie musiał przelać więcej krwi. Nabrał powietrza w płuca i czekał. Kapitan się zbliżał.
- Nie powinienem cię wpuszczać. Już zbyt wiele osób w mieście przebywa, lecz swoją ciężką pracę traktujemy bardzo poważnie, a wieczorem po ciężkiej służbie z przyjemnością wydalibyśmy nieco forsy na piwko i dziewki, lecz żołd jest marny - zawiesił głos.
Niziołek odetchnął głęboko. Czyli go nie rozpoznali. Są po prostu skorumpowani. Skrzywił się odruchowo na tę myśl i westchnął cicho. Wyciągnął z sakiewki złotą monetę i przekazał zadowolonemu z siebie kapitanowi straży.
- Za waszą służbę panowie.
Już go ponownie nie zatrzymali. Wszedł i krok skierował w stronę bogatszej części miasta. Tam powinien znajdować się pałac i jego cel. Olbrzymi budynek znajdował się na wzniesieniu. Postawiony w całości z kamienia i starannie obrobiony. Posiadał swój własny mur obronny i starannie zadbany ogród. Strażnicy go pilnujący byli lepiej dozbrojeni i dobrze zbudowani.
Przeszło godzinę zajęła niziołkowi analiza całej sytuacji. Rozważanie opcji jakie wchodzą w grę. Przebranie się za służbę, zostanie bardzo ważnym doręczycielem, przekazanie istotnych informacji do uszu własnych i domaganie się audiencji u władcy. Ten ostatni pomysł wydawał się najbardziej sensowny, lecz na audiencję trzeba było czekać nawet do kilku tygodniu.
Kolejną chwilę Viveck zmarnował na odrzucenie części wymyślonych pomysłów. Wygrało pokonanie muru górą i wspinaczka po tych stromych ścianach pałacu. Wybrał najlepszą stronę. Tę, która będzie najmniej rzucała się w oczy z jak największą ilością uchwytów ułatwiających wspinaczkę. Sforsowanie wewnętrznego muru nie było trudne. Wystarczyło poczekać, aż nikt w pobliżu nie będzie się kręcił. Gorzej miała się kwestia samej wspinaczki po pałacu, ale i tu niziołkowi dopisało szczęście. Wspiął się do uchylonego okna na pierwszym piętrze i tyle mu wystarczyło. Wślizgnął się do środka i rozejrzał po pomieszczeniu. Znajdował się w niewielkiej bibliotece wypełnionej regałami z książkami. Na samym środku pokoju stało tylko jedno biurko i jedno krzesło. Intuicja podpowiadała mu, że powinien ruszyć w górę. Przemykał więc korytarzami unikając służby jak tylko się da. Na samej górze powinien czekać jego cel. W najwyższej komnacie, w najwyższej wieży. Prawie jak ratowanie księżniczki. Prawie jak ratowanie księżniczki pomyślał Viveck i stłumił parsknięcie. Śmiech nie przystoi zabójcom.
Wchodził po schodach wyżej i wyżej. Mijał kolejne pokoje. Kanciapa. Salon. Wewnętrzny ogród. Wielki taras wychodzący na miasto. Pokój z basenem. Zbrojownia. Sala obrad. Kwatery strażników. Kuchnia. Jadalnia. Sala balowa…
Ten ludź w jadalni, któremu usługiwano. To musi być Kaspian. Viveck uśmiechnął się pod nosem i przypomniał sobie jadalnię. Trójka służących usługujących do kolacji i dwóch strażników za wejściem. Wielki stół, kilka szaf, witraże… Czyli okna odpadają. Trucizna? Teraz już będzie kończył kolację. Wszystkie dania zostały zapewne podane. Po prostu tam wejdzie i zrobi co ma zrobić zanim ktokolwiek zdąży się zorientować. Szczęście wciąż mu sprzyjało. Gdy ruszył w stronę jadalni, słudzy akurat opuszczali to pomieszczenie, by władca mógł w spokoju zjeść.
Viveck zdjął z siebie płaszcz i ruszył naprzód najciszej jak umiał. Jego ubrania i kaftan który nosi mogłyby się wydawać teraz komuś bardzo nie na miejscu. Z pewnością gdyby ktoś go zauważył, miałby masę pytań z których nie byłoby łatwo wybrnąć. Przyspieszył kroku i wskoczył do tej sali. Z racji niewielkiego wzrostu nie został szybko zauważony przez strażników. Ciął sztyletem na wysokości uda, zahaczając w tętnicę zdezorientowanego człowieka. Potem szybki obrót w drugą stronę. Drugi rosły mężczyzna szeroko wytrzeszczał oczy, gdy zauważył niskiego intruza. Przez następne kilka sekund już nic nie widział, kiedy jakieś ubranie zasłoniło mu oczy.
Tak! Porządny kop w krocze! Ludź co właśnie próbował ściągać płaszcz z głowy natychmiast przestał, by zająć się swoimi klejnotami. Kop trafił idealnie. Viveck niemal współczuł wrogowi, lecz trwało to tylko chwilę. Ponowny obrót i rzut sztyletem w człowieka, który próbował tamować fontannę krwi. Niziołek mu się za bardzo nie przyglądał, rzucił jednym sztyletem, ten utkwił w gardle, skracając natychmiastowo cierpienia tej kupy mięśni. Znowu obrót. Facet lewą ręką trzyma się za klejnoty, a prawą wymachuje mieczem na oślep. Wciąż nie ściągnął płaszcza ze swojej głowy zasłaniającego mu nadchodzącą śmierć.
Ciach. Viveck się odchylił, a miecz przeleciał mu przed twarzą. Cofnął się o krok, by następnie zrobić ślizg pomiędzy nogami ludzia. Szybkie kopnięcie w nogi nad łydkami. Mężczyzna osunął się na kolana, a chwilę później był już martwy jak jego towarzysz ze sztyletem w szyi.
- Straż! Na pomoc!
Co za pajac. Viveck już biegł w jego kierunku wskakując na stół i przewracając przygotowane specjały. Władca stał i nie wierzył w to, co widzi. Niziołek biegnący po stole w jego kierunku. Poderwał się z miejsca i rzucił w stronę wyjścia. Viveck wskoczył na niego i zaczął dźgać, zostawiając kilka naprawdę głębokich ran w klatce piersiowej. Upewniwszy się, że Kaspian nie żyje, zadowolony z wykonanej roboty zaczął zbiegać po schodach. Jasne, mogło wyjść lepiej, ale chyba nikt go nie usłyszał. Zbiegał dalej, gdy na górze rozległy się wrzaski. Przeróżni ludzie wychodzili z pomieszczeń pałacowych i wiedzieli zupełnie niepasującego tu niziołka w ubrudzonych ubraniach z czerwonymi plamami.
Wszystko zaczęło się chrzanić. Dobiegał do wyjścia, lecz dwóch strażników właśnie zamknęło duże okute drzwi. Nie było czasu na walkę. Trzeba było stąd pryskać.
Ogród na północnym wschodzie. Viveck namierzył okno i ruszył w jego stronę. Strażnicy ruszyli odciąć mu drogę. Nizołek kątem oka dostrzegł mężczyznę z kuszą, ale było już zbyt późno na zmianę planów. Musiał liczyć na to, że tamten nie trafi. Skoczył. Bełt przeszył na wylot bok niziołka. Ból nie był zbyt dotkliwy pewnie ze względu na adrenalinę.
Skoczył z pierwszego piętra pałacu, a gdy wylądował przekoziołkował, amortyzując upadek. Teraz tylko szybki skok przez mur i wtopi się w otoczenie. Przesadzając go zorientował się, że nic z tego nie wyjdzie. Na dole właśnie przechodził patrol straży miejskiej, który nie miał jak go nie zauważyć. Jakby tego było mało w tym samym czasie w całym mieście rozległo się bicie dzwonów na alarm.
Biegł ile sił w nogach. Najszybciej jak potrafił, zostawiał strażników w ciężkich zbrojach daleko w tyle, lecz ich było zbyt wielu. Zbiegali się z każdej części miasta. Viveck musiał kluczyć wąskimi uliczkami. Próbował zgubić ogon, lecz próby były daremne. W głowie kalkulował – jakie jeszcze możliwości zostają? Czy może jakoś zwiększyć swoje szanse na przeżycie? Będą szukać go po mieście, więc powróci na mur. Tam będzie miał lepszy widok na całą sytuację. W miarę upływu czasu rana dawała o sobie znać. Ciemniało mu przed oczami. Na murze wcale nie było lepiej. Z każdej strony zaczęli napływać żołnierze. Wskoczył na obwarowania. Sytuacja była beznadziejna. Nie mógł się poddać. Posiadał zbyt wiele cennych informacji. Mógł walczyć. Z pewnością zabiłby jeszcze kilku z nich nim zdołaliby go pojmać. To też nie był dobry wybór. Spojrzał w dół na bezkresne wody oceanu i uśmiechnął się pod nosem. Wciąż była szansa. Skoczył.