okiem niziołka

Forum Logi i Opowieści.
Awatar użytkownika
Alicia
Posty: 197
Rejestracja: 20 wrz 2009 02:34

Re: okiem niziołka

Post autor: Alicia »

Assasin's Creed! :shock:
Awatar użytkownika
Diriana
Posty: 43
Rejestracja: 13 lut 2009 13:59

Re: okiem niziołka

Post autor: Diriana »

Świetne tempo narracji. Dla mnie 'Skrytobójstwo' jest najlepszą częścią z Twoich dotychczasowych. Gratz. :)
..And I felt I was in a trance and my spirit was lifted from me...
Kvark
Posty: 74
Rejestracja: 13 lut 2018 19:43

Re: okiem niziołka

Post autor: Kvark »

fajne. gratuluję zaciecia
Awatar użytkownika
Adventicus
Posty: 252
Rejestracja: 17 sty 2017 23:00

Re: okiem niziołka

Post autor: Adventicus »

Super sie czytało czekam na dalsze części … no i wreszcie wiem kto jest najpotęzniejszym Niziołkiem na arce ;)
Awatar użytkownika
Viveck
Posty: 28
Rejestracja: 20 lut 2018 12:08

Re: okiem niziołka

Post autor: Viveck »

Na początku chcę serdecznie podziękować za wszystkie informacje zwrotne jakie od Was dostaję czy to tutaj czy też prywatnie dotyczące moich opowiadań. Nie ma nic przyjemniejszego i bardziej motywującego do pisania jak świadomość, że ktoś moje wypociny czyta, a nawet się części podoba! Naprawdę dziękuję i zapraszam do dalszej lektury :D

WIĘZIENIE
Loch w którym siedział był nie pierwszym, i jak miał nadzieję - nie ostatnim. Zawsze wiedzieli, że należał do leśnych obdartusów. Należał do bandy, ale sądzili, że był tylko pionkiem. Mieli rację. W poprzednich więzieniach traktowano go jako zwykłego bandytę i za każdym razem dość szybko z nich uciekał lub zostawał odbity. Haczyk polegał na tym, że to więzienie było inne. Cela o wymiarach trzy metry na trzy metry, ponad pół metrowe mury, wzmacniane drzwi i kamienna podłoga.
Siedział skulony na podłodze, trzęsąc się z zimna. Jego jedynym ubraniem była przepaska na biodra i to też nie jego własna! Wszystko, co miał, zostało mu odebrane. Ubrania, sztylety, wolność…
W celi panował półmrok. Jedyne światło, które wpadało do jego celi dobiegało z korytarza i przemykało do niego pod drzwiami więziennymi. Wiedział, że za wrotami stoją gwardziści. Nie rozmawiali ze sobą i nie opuszczali stanowiska. Wiedział, że tym razem wdepnął głęboko w takie bagno, w jakim mało, który niziołek kiedykolwiek był.
Już wcześniej próbował ustalić ile czasu spędził w zamknięciu. Brakowało mu jednak jakiegokolwiek odnośnika i pozostawało pytanie - jak długo był nieprzytomny? Kroki na korytarzu. Znowu zmienili wartę. Ach, jakże to było frustrujące! Nawet tego mu nie pozostawili! Wiedzieli, że zwróci na to uwagę i zmieniali warty w różnych odstępach czasowych.
Viveck zrobił kilka głębszych wdechów, wyprostował się i oparł plecami o zimną ścianę. Dreszcz przeszedł po jego ciele, lecz nie odsunął się. Skrzyżował nogi i położył na nich dłonie. Zamknął oczy. Przypomniał sobie promienie słońca przenikające przez zielone korony drzew. Poczuł zapach rosy o poranku i delikatny wietrzyk zabłąkany pomiędzy drzewami. Usłyszał śpiew ptaków i cieszył się dotykiem mięciutkiej trawy, która smyrała jego bose stópki. Pokusa by zostać w tym miejscu była ogromna, ale wiedział, że takie wspominanie, choć bardzo przyjemne, to na nic mu się nie zda. Zabójstwo hierarchy? Ucieczka po mieście? Tak, ratował się skokiem do wody, tylko co było dalej? Gdzieś płynął, a woda wlewała mu się do płuc. W coś się tam zaplątał. Sieci? Chyba tak, bo jakieś ręce wyciągnęły go później z wody. Dalej była już tylko ciemność i obudził się w kajdanach, w lochu. Paskudne miejsce i zdecydowanie nie stworzone dla niziołka.
Ile czasu mogło minąć od tamtego zdarzenia? Przejechał ręką po brzuchu. Rana, którą odniósł zdążyła się już zagoić. Musiał minąć przynajmniej miesiąc. Ponad miesiąc na minimalnej racji żywnościowej. Tylko chleb i woda. Woda musiała być z kałuży lub innego brudnego miejsca, bo miała paskudny posmak, a chleb za każdym razem pachniał szczynami. Z czasem Viveckowi i to przestało przeszkadzać, gdy brzuszek, a raczej to co z niego zostało, wykręcało z głodu. Niziołek stracił sporo na wadze i tracił też siły. Nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Jak długo będzie w stanie tak żyć? Ile zajmie czasu, zanim go złamią? Wytrzymał więcej niż się spodziewał, a przecież nie zdradził na razie żadnych cenniejszych informacji.
Z początku myślał, że czeka na stryczek, ale trwało to już zbyt długo. Co kilka dni (chyba, bo skąd ma to wiedzieć?) przychodzili po niego. Im bardziej się opierał, tym więcej razy zbierał ciosy drewnianymi pałkami. Bili go umiejętnie, przysparzając siniaków na ciele, ale nie uszkadzając go. Gdy był już obezwładniony, zakładali mu worek na głowę, krępowali ręce i przez kolejne kilkanaście minut prowadzili labiryntem korytarzy. Jakby to nie wystarczało, to co jakiś czas zatrzymywali się, okręcali go aż straci orientację i ruszali dalej, a i to wszystkim nie miało porównania do tego, co czekało go na końcu trasy.
Gdy ściągali mu worek z twarzy, jego oczom ukazywał się oświetlony dwoma pochodniami, sporej wielkości pokój. Tuż przy drzwiach stało biurko, za którym siedział starszy mężczyzna z siwą brodą. Zapisywał wszystkie informacje, których Viveck dostarczał. Ciutkę bliżej znajdował się stół zastawiony narzędziami, przeróżnymi nożami i fiolkami wypełnionymi cieczą. W pomieszczeniu poza człowiekiem „piórem” znajdował jeszcze jeden, bardzo wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna w ubraniu kata z zasłoniętą twarzą oraz na wpół łysy krasnolud nieustannie uśmiechający się i pokazujący braki w uzębieniu. Śmierdziało mu z buzi i to strasznie. Jak można tak żyć?
Z tego pokoju Viveck nigdy nie wyszedł o własnych siłach. Chcieli go złamać. Najbardziej lubił gdy szczerbaty miał dzień noży. Testował wtedy najróżniejsze ich rodzaje na jego ciele. Upuszczał mu krwi, robiąc płytkie nacięcia, a otwarte rany posypywał solą, by się zbyt szybko nie goiły i przysparzały więcej bólu. Zdecydowanie gorsze było polewanie kończyn gorącym olejem albo też ich skręcanie. Oczywiście szczerbaty nie da się szybko zepsuć swojej nowej zabawce. Po skończonej zabawie zawsze ją składa do kupy, by miała siły na więcej. Rany zostają względnie opatrzone zawsze w minimalnym stopniu, a kończyny nastawione. Ból nie znikał, lecz zabawka była dalej sprawna. Mało przyjemne było też leżenie ze szmatą na głowie i bycie przywiązanym do stołu. Samo leżenie przebiegało bez zarzutu, ale ilość wody, którą wylewano na Vivecka trzeba by liczyć w wiadrach. Kto by pomyślał, że można topić się w lochu z dala od morza? Pierwsze pięć sekund zawsze najlepsze. Świeża i orzeźwiająca woda w porównaniu do tej z celi, nie cierpiał z pragnienia. Kolejne minuty były dużo gorsze, gdy już woda dostawała się do płuc. Najgorsza była w tym bezradność i brak wiedzy, kiedy przyjdzie kolejna fala wody. Przy tych technikach był w stanie kłamać, pozmyślać, ukryć istotne informacje przekazując tylko te mniej ważne. Gdy przychodził dzień mikstur, nie był w stanie trzeźwo myśleć. Część z tych wywarów powodowała gorączkę, halucynacje, anafilaksje czy swędzenie całego ciała. Były też…
Klucz szczęknął w drzwiach.
A więc to dziś. Kolejna porcja rozrywki. Ciekawe co wymyślili tym razem. Viveck wstał i przylgnął plecami do ściany na przeciwko drzwi.
Klucz w drzwiach się obrócił.
Był cały poobijany i posiniaczony. Wrak niziołka, ale ma jeszcze siłę walki. Jeśli go chcą, to niech się trochę postarają. Ugiął kolana i przygotował się do skoku. Niczym zwierzę zapędzone w kozi róg.
Drzwi się otworzyły, a jego oczom ukazała piątką rosłych człowieków w pełnych zbrojach i z pałkami w rękach. Za nimi jak zawsze stał jego oprawca z uśmiechem na twarzy.
- Już myślałem, że po mnie nie przyjdziecie! Tęskniłem!
- My za tobą też - odpowiedział szczerbaty i odwrócił się plecami do celi, a strażnicy skupieni ruszyli po płótno swojego artysty.
Viveck uśmiechnął się pod nosem i rzucił pomiędzy wrogów zbierając solidny łomot.
- W życiu mnie nie złamiecie!
- Miałem nadzieję, że to powiesz. Dzisiaj mam dla ciebie specjalny prezent.
W tym momencie worek znalazł się na głowie niziołka, a on sam mocno poturbowany na podłodze, ale za to jakże szczęśliwy. W końcu udało mu się zwinąć klucz do celi i wcisnąć niepostrzeżenie za przepaskę. Teraz musi tylko przeżyć jeszcze jedno spotkanie ze szczerbatym. Jeszcze tylko jedno…
Viveck
Awatar użytkownika
Viveck
Posty: 28
Rejestracja: 20 lut 2018 12:08

Re: okiem niziołka

Post autor: Viveck »

EGZEKUCJA
Niedługo po nieudanej próbie ucieczki Vivecka z więzienia rozpoczęły się przygotowania do obchodu Dnia Władcy. Przez okropny ból, który odczuwał w całym ciele, nie był w stanie zmrużyć oka. Na zewnątrz rozbrzmiewały fajerwerki, odbijając się echem po ścianach lochu, który od dawna był już jego domem. Wybuchy trwały długo i były naprawdę głośne. Oczami wyobraźni Viveck widział te wszystkie kolory malujące się na niebie, żałował, że nie jest w stanie spojrzeć na coś tak pięknego i zapomnieć o wszelkich swoich problemach.
Czas dłużył się nieubłaganie, a Viveck miał już konkretnie dość więzienia. Wszystko, tylko żeby to się już skończyło. Złamali go. Zdradził wszystko, co wiedział. Położenie obozu i jego najsłabsze punkty, rozkład patroli i imiona wszystkich członków bandy. Zgasili płomień, który się w nim palił, a on sam wydał swoich towarzyszy. Zdawał sobie sprawę, że zasłużył na swój los, lecz to nie zżerające poczucie winy najbardziej go dobijało, a jego nowy współlokator. Martwy niziołek w jego celi to już było przegięcie.
- W końcu się obudziłeś. Niewiele czasu ci zostało Vivecku Dale, prezencie dla gawiedzi - poruszył ustami. Ciało tego niziołka miało siny kolor, jednak było w nim coś znajomego. Poruszyło się i zrobiło trzy kroki do niego.
- Odejdź ode mnie!
- Jesteśmy na siebie skazani przyjacielu. Nie myśl, że jakimś cudem uda ci się wyjść z tego cało. Po co się niepotrzebnie łudzić? - zrobił jeszcze kroczek chwiejąc się na nogach i przykucnął.
- Skąd wiesz, co sobie myślę? Nie znasz mnie. Nie wiesz, przez co przeszedłem!
- Vivecku, to ja znam cię najlepiej. Jestem tobą - wyszczerzył swoje zielone zęby w pełnym, odrażającym uśmiechu. – Wiem, jak się czujesz. Wiem, o czym myślisz. Lepsi od ciebie próbowali stąd uciec, lecz żadnemu się nie udało - I położył swoją gnijącą rękę na ramieniu Vivecka.
- Jutro czeka cię stryczek, a potem już wszystko się ułoży! Będziesz wolny! Czyż to nie wspaniałe?
Viveck milczał. Był bezradny i brakowało mu argumentów do dyskusji z samym sobą. Czy można ze sobą wygrać? Jeśli ten niziołek jest nim, to czy Viveck zawsze był tak upierdliwy?
- Upierdliwy i uparty - podpowiedział mu martwy Viveck. - Myślisz, że będziesz mieć dużą publikę na swoim występie?
- Nie - skłamał w nadziei, że jego rozmówca nie zwróci na to uwagi.
- A ja myślę, że owszem. Przyjdzie całe miasto. Może nawet okoliczni wieśniacy. Będą patrzyć jak pętla zaciska się wokół twojej szyi. Jak robisz się czerwony na twarzy, a potem siniejesz. Jak majtasz swoimi nóżkami w powietrzu i nikt ci nie pomoże.
Viveck, ten prawdziwy Viveck, skulił się w kącie i schował głowę między nogi, zakrywając sobie uszy rękami. Ten drugi nagle miał mu tyle do powiedzenia. Czy Viveck mógłby okłamać samego siebie? Po co? Zatem trzeba założyć, że tamten mówi prawdę, ale to już na jedno.
Nie wiedział, ile czasu mogło minąć i kiedy martwy Viveck przestał w końcu gadać, lecz teraz poderwał się na nogi i odezwał ponownie.
- Idą! Idą po ciebie - pusty, niczym nie przypominający radości śmiech dobył się z gardła niziołka. - Tu jest! Straż! Już czas! Tu siedzi! Myślisz, że przyjdzie szczerbaty? Halo! Szczerbaty! Viveck na ciebie czeka!
Faktycznie, klucz szczęknął w drzwiach, uchyliły się, a do środka weszło pięciu strażników. Ruszyli wprost ku niemu, pomijając zupełnie martwego niziołka. Viveck nawet się nie stawiał. Nie miał już siły walczyć. Nastał jego czas. Pora na odpoczynek.
Tym razem obyło się bez worka na głowie, lecz więzy, którymi go skrępowano sprawdzono podwójnie. Szczerbaty rzecz jasna czekał na niego przed celą. Pogodny jak zawsze z co drugim zębem w buzi. A więc przyszedł osobiście zająć się więźniem i napawać się efektami swojej pracy.
Prowadzili go tymi długimi korytarzami bez worka na głowie, więc mógł się w końcu przyjrzeć otoczeniu. To chyba były odnowione kanały, ciągnące się pod całym miastem, lecz teraz ta wiedza na niewiele mu się już przyda.
- Entliczek, pętliczek… Na Vivecka czeka stryczek - Ten niziołek cały czas tu jest! Oszaleć można.
Gdy wyprowadzali go na dwór, musiał zamknąć oczy. Było samo południe, a on tak dawno nie przebywał już na powierzchni, że teraz światło słoneczne wydało się dla niego katorgą. Zasłonił oczy ręką i ruszył przed siebie na ślepo, popychany przez strażników.
Tłum, który zgromadził się na placu można by liczyć w dziesiątkach tysięcy. Nie wiedział ile dokładnie, ale był przekonany, że nawet najbystrzejszy z niziołków miałby problem ze zliczeniem ich wszystkich. Gawiedź wrzała, a w stronę Vivecka leciały na przemian pomidory i kamienie, które częściej lub rzadziej trafiały w cel.
- Wiwatują na twoje przybycie - szepnął niziołek. - Rozejrzyj się. Popatrz na te uśmiechnięte twarze. Są dla ciebie.
Chcąc nie chcąc Viveck podniósł wzrok i rozejrzał się. Wokół niego kroczyło już chyba z dwudziestu gwardzistów, trzymali wysoko tarcze i odgradzali go od rozwścieczonego tłumu. Ewidentnie prowadzili go ku podwyższeniu przed nimi. Ku platformie na której stała wielka szubienica. Znajdowała się na tyle wysoko, aby każda osoba na placu była w stanie obejrzeć przedstawienie.
Viveck rozejrzał się po twarzach mieszkańców, które pałały do niego nienawiścią i obrzydzeniem. Wszystkie gęby wykrzywione. Wśród tego całego tłumu poza ludźmi był w stanie zauważyć nawet kilka elfów, krasnoludów, a nawet niziołków. Twarze niby znajome, lecz tak odległe.
- Ha, teraz się pewnie łudzisz, że będą tu twoje obdartusy i spróbują cię odbić? Nic dla nich nie znaczyłeś, po co mieliby to robić? Tym bardziej, że ich wsypałeś.
Martwy Viveck miał rację. Dlaczego ktokolwiek miałby go ratować? Zdradził kompanów, zasłużył na śmierć.
Halucynacji zaczęło przybywać, lecz nie były one tak blisko niego jak ten przeklęty Viveck. Zakapturzone stały w tłumie. Pojawiały się i znikały. Wpatrywały się w niego, wywierając presję. Dlaczego jego umysł każe Saeyaelowi patrzeć na jego śmierć? Odwrócił wzrok i stanął na podeście.
- Drodzy obywatele naszego pięknego miasta! - mężczyzna czytający pergamin miał naprawdę donośny głos. - Zebraliśmy się tu dzisiaj po to, aby dokonać wyroku na niziołku zwanym Viveckiem Dale, pochodzącego z Białego Potoku - Rozległy się okrzyki aprobaty. - Uznaje się go winnym następujących przestępstw: liczne kradzieże na terenie miasta, kradzieże w okolicznych wsiach, rabunki na traktach, liczne groźby i wymuszenia, szantaże, zbrojne wystąpienie przeciwko wojskom Jego Wysokości, werbowanie porządnych obywateli do współudziału w zbrodniach, liczne sabotaże armii Jego Wysokości - Jak się go tak słucha, to się robi nudne. Naprawdę aż tyle tego było? Ktoś tu chyba wyolbrzymia jego zasługi...
Viveck spojrzał na Vivecka. Siedział tuż przed człowiekiem z pergaminem, miał skrzyżowane nogi i popadał w zachwyt, czego to on nie dokonał przez te wszystkie lata. Wszędzie rozpoznałby te długie karmazynowe włosy. Diriana tu jest? Dlaczego tych halucynacji przybywa? Czyżby życie przelatywało mu przed oczami? Elenril? Czemu akurat ze wszystkich elfów jego mózg musiał wybrać sobie właśnie tego? Ten zimny, a wręcz lodowaty wzrok przyprawiał Vivecka o dreszcze. Był taki realistyczny. Jedno oko zasłonięte przepaską, spod kaptura wystające ciemne, brązowe włosy i ta aura chłodu rozciągająca się wokół niego.
- …podpalenia oraz zabójstwo hierarchy naszego miasta – Kaspiana, niniejszym skazuje się go na śmierć przez powieszenie. Oskarżony przyznał się do winy, tu jest jego podpis - Takie coś się nie powinno liczyć! Viveck nie był ani w pełni świadomy, ani nie mógł się oprzeć sile mięśniaków Szczerbatego.
- Kacie, róbcie swoje.
Wysoki i dobrze zbudowany mężczyzna z maską na twarzy, nałożył pętle na szyję Vivecka. Zapleciony sznur, ciążył niemiłosiernie. Niczym kowadło przywiązane do nogi tonącego.
Niziołek raz jeszcze rozejrzał się po zgromadzonych. Tuż przy podeście, w pierwszym rzędzie stała Kerhenia. Nie była martwa tak jak Viveck. Nie gniła i nie była sina, za to miała swoją paskudną bliznę po oparzeniu na policzku. Zmrużył oczy, by się jej lepiej przyjrzeć. Gdy napotkała wzrok, jej szare spojrzenie pozostało obojętne. Wiedział jednak, że w swoim umyślę ciągle analizowała wszystkie możliwe scenariusze walki. Jak zawsze była ubrana na czarno, pomimo najpiękniejszej pogody. Czarna uchyliła delikatnie płaszcz, ukazując pod nim sporej wielkości dwuręczny miecz i położyła rękę na rękojeści.
Kilkadziesiąt metrów dalej jakiś budynek wyleciał w powietrze, przyciągając skutecznie wzrok osłupiałej hołoty. To chyba kiedyś były koszary. Z przeciwnej strony zaczął być widoczny coraz ciemniejszy dym, wydobywający się z północnej części miasta. Kolejne osoby o znajomych twarzach zaczęły ściągać kaptury z głów i ukradkiem dobywać broni. Mieszkańcy miasta stopniowo rozpoznawali bojowników i orientowali się w sytuacji, wolniej lub szybciej opuszczając plac. Teraz to się dopiero zacznie jatka…
Viveck
ODPOWIEDZ