Dawno, dawno temu, w odleglej galaktyce...
: 20 mar 2014 10:00
Jak to bylo naprawde
Cz. 1
Slonce powoli zmierzalo ku zachodowi. W odleglych rejonach Imperium, lecz calkiem niedaleko Bretonii, chlopi jak zwykle konczyli swa prace w polu i zwawo zmierzali do wsi. Wbrew pozorom jednak do zon, choc te uroda mogly konkurowac z czyms paskudnym, obmierzlym i w ogole dziwnym jak to na wsi. Waskim traktem rozpedzajac zmeczonych chlopow na boki, galopem podazal mezczyzna zakuty w blachy na swoim wiernym rumaku. Ze zgrzytem, chrzestem i plujac krwia na lewo i prawo osadzil swojego wierzchowca tuz przed jedyna gospoda znajdujaca sie w centrum tejze zubozalej (bo w niedalekiej odleglosci od Bretonii) wsi. Prawa reka podniosl swa przylbice i zmeczonym wzrokiem powiodl po zbierajacych sie wokol niego wiesniakach.
- Bywajcie w zdrowiu! - zakrzyknal.
- Bywamy bywamy - rozlegly sie niesmiale i niepewne glosy.
- Wojt jakis we wsi jest?
- A moze i jest, a moze i nie ma. - odprla babina wspierajaca sie na kiju.
- Gadaj babo zaraz po ludzku, bo ci w pysk dam tak, ze zeby pogubisz!
- Oj synku - odrzekla baba - tos zes siem sposnil na to dobrych cydziesci lot. Jok nic cydziesci.
Wiesniacy zgromadzeni na placu pokiwali glowami zgodnie.
Mezczyzna powoli i wielkim trudem zsiadl z konia po czym nieudolnie otrzepal swoj plaszcz z kurzu. Zblizyl sie do baby i patrzac jej prosto w oczy wyszeptal:
- Sprowadz mi tu do karczmy wojta i to raz. Bo zle idzie do was i od niego zalezy czy zyc bedziecie czy tez nie.
Baba widac glupia albo nielekliwa odpowiedziala takim samym spojrzeniem i odrzekla:
- A jusci ze wojta sprowadze jok tok lodnie ryces prosi. Ino ni do korcmy, bo tom jus zle jedno siedzi. I niech siedzi, moze zdechnie. Nie budzic go, oj nie budzic...
Mezczyzna spojrzal twardo na babe, po czym wzrok swoj skierowal na karczme.
- Znaczy ze demon opanowal wasza gospode.
- Oj demon strosny jok nie wiema co. A i bida z tym bo chlopy lod tygodnia tom wesc siem bojom. Pzez co w polu robiom lucciwie, do dom wracajom, z babami siem chedozom, jesce z tego dziecka beda joki. Oj zle zle... - Pojekiwala baba, a chlopi smutno kiwali przy tym glowami.
- To dobrze sie sklada ze tu zajechalem! Jam jest Ferd Wielki Mistrz Zakonu Sigmara Mlotodzierzcy! Ja was od demona ocale! - zakrzyknal, a echo jego glosu ponioslo sie po okolicy niczym grzmot piorunu. W tym samym momencie blask zaczal bic od niego, az wiesniacy na kolana popadali, a baba prawie ze sie rozplakala.
Rycerz ciezkim krokiem zblizyl sie do drzwi karczmy i zalomotal w nie zacisnieta piescia krzyczac przy tym:
- W imie Sigmara jedynego milosiernego otwierac albo wywaze te drzwierza a wies cala z dymem puszcze!
- Karcma lotwarta mosci panie rycezu - odezwala sie baba za jego plecami.
- Hmm, otwarta powiadasz?
- Nu dyc ze otwarta, toc tom korcmoz z srodku siedzi.
- Karczmarz tam jest? Z demonem? Akolita znaczy sie? - rycerz probowal podrapac sie po brodzie ale stalowy helm skutecznie mu to uniemozliwil.
- Ni, ni alokita, Klemens go zwom, ni Alokita.
Rycerz popatrzyl uwaznie na babe i nagla mysl go oswiecila. Machnal reka i wkroczyl do karczmy.
Karczma ktora nosila dumna nazwe 'Pod rozbrykanym elfem' byla nieduza, ot kilka law, cos co przypominalo kontuar, palace sie palenisko, jakas kupa szmat chrapiaca przy nim i karczmarz siedzacy w kacie. Cuchnelo zas wszystkim co tylko bylo mozliwe. Rycerz spojrzal uwaznie na gospodarza a wyglad jego przyprawil go o dreszcze. Wymizerowany, szary na twarzy, czerwone oczy, trzesace sie rece, nic tylko mutant!
- Niech bedzie pochwalony Sigmar Mlotodzierzca! - zaryzykowal probe wiary.
- A mlot jego niech wychwalaja na wieki - odparl karczmarz.
- Gniew Sigmara cie zaraz dosiegnie mutancie paskudny! - zakrzyknal Ferd w strone karczmarza. Ten tylko reka machnal ze zrezygnowaniem.
- Panie rycez, juz mnie siengnal - mowiac to karczmarz wskazal kupe szmat lezaca kolo paleniska - to mi przylizlo tydzien tymu jakos tok. Wyjsc ni kce, pic pije, zrec zre, chopow wystrosyl i som musa z nim tu siedziec. Ba, zlotem ploci, ale jo juz rady nie doje. Baba mojo z kuchni ucikla, bo zekla, ze juz ni mo sil gotowoc i ze woli w polu panscyzne odrobioc. To i som tu zomdze.
- Znaczy demon? Ze zre? Jak to mozliwe?
- Joki tom demon, krasnolud jeden, o rusoc siem zacyno...
Faktycznie, krasnolud, ktory przedtem wydawac sie mogl kupa szmat, zaczal nieznacznie przejawiac jakis ruch. Najpierw cos zabulgotalo, pozniej zachrobotalo i powoli powoli cala postac podniosla sie na kolana. Paskudna geba, brak jednego oka, nos wielokrotnie polamany. Do tego glowa ogolona tylko jakas taka kita resztek wlosow przyklejona do czaszki. Zniszczone cos co by moglo uchodzic za kilt. Obraz nedzy i rozpaczy.
- Torgen! - wykrzyknal rycerz na caly glos - Niech mnie demon rozszarpie w burdelu w Nuln! Toz to Torgen!
Cz. 1
Slonce powoli zmierzalo ku zachodowi. W odleglych rejonach Imperium, lecz calkiem niedaleko Bretonii, chlopi jak zwykle konczyli swa prace w polu i zwawo zmierzali do wsi. Wbrew pozorom jednak do zon, choc te uroda mogly konkurowac z czyms paskudnym, obmierzlym i w ogole dziwnym jak to na wsi. Waskim traktem rozpedzajac zmeczonych chlopow na boki, galopem podazal mezczyzna zakuty w blachy na swoim wiernym rumaku. Ze zgrzytem, chrzestem i plujac krwia na lewo i prawo osadzil swojego wierzchowca tuz przed jedyna gospoda znajdujaca sie w centrum tejze zubozalej (bo w niedalekiej odleglosci od Bretonii) wsi. Prawa reka podniosl swa przylbice i zmeczonym wzrokiem powiodl po zbierajacych sie wokol niego wiesniakach.
- Bywajcie w zdrowiu! - zakrzyknal.
- Bywamy bywamy - rozlegly sie niesmiale i niepewne glosy.
- Wojt jakis we wsi jest?
- A moze i jest, a moze i nie ma. - odprla babina wspierajaca sie na kiju.
- Gadaj babo zaraz po ludzku, bo ci w pysk dam tak, ze zeby pogubisz!
- Oj synku - odrzekla baba - tos zes siem sposnil na to dobrych cydziesci lot. Jok nic cydziesci.
Wiesniacy zgromadzeni na placu pokiwali glowami zgodnie.
Mezczyzna powoli i wielkim trudem zsiadl z konia po czym nieudolnie otrzepal swoj plaszcz z kurzu. Zblizyl sie do baby i patrzac jej prosto w oczy wyszeptal:
- Sprowadz mi tu do karczmy wojta i to raz. Bo zle idzie do was i od niego zalezy czy zyc bedziecie czy tez nie.
Baba widac glupia albo nielekliwa odpowiedziala takim samym spojrzeniem i odrzekla:
- A jusci ze wojta sprowadze jok tok lodnie ryces prosi. Ino ni do korcmy, bo tom jus zle jedno siedzi. I niech siedzi, moze zdechnie. Nie budzic go, oj nie budzic...
Mezczyzna spojrzal twardo na babe, po czym wzrok swoj skierowal na karczme.
- Znaczy ze demon opanowal wasza gospode.
- Oj demon strosny jok nie wiema co. A i bida z tym bo chlopy lod tygodnia tom wesc siem bojom. Pzez co w polu robiom lucciwie, do dom wracajom, z babami siem chedozom, jesce z tego dziecka beda joki. Oj zle zle... - Pojekiwala baba, a chlopi smutno kiwali przy tym glowami.
- To dobrze sie sklada ze tu zajechalem! Jam jest Ferd Wielki Mistrz Zakonu Sigmara Mlotodzierzcy! Ja was od demona ocale! - zakrzyknal, a echo jego glosu ponioslo sie po okolicy niczym grzmot piorunu. W tym samym momencie blask zaczal bic od niego, az wiesniacy na kolana popadali, a baba prawie ze sie rozplakala.
Rycerz ciezkim krokiem zblizyl sie do drzwi karczmy i zalomotal w nie zacisnieta piescia krzyczac przy tym:
- W imie Sigmara jedynego milosiernego otwierac albo wywaze te drzwierza a wies cala z dymem puszcze!
- Karcma lotwarta mosci panie rycezu - odezwala sie baba za jego plecami.
- Hmm, otwarta powiadasz?
- Nu dyc ze otwarta, toc tom korcmoz z srodku siedzi.
- Karczmarz tam jest? Z demonem? Akolita znaczy sie? - rycerz probowal podrapac sie po brodzie ale stalowy helm skutecznie mu to uniemozliwil.
- Ni, ni alokita, Klemens go zwom, ni Alokita.
Rycerz popatrzyl uwaznie na babe i nagla mysl go oswiecila. Machnal reka i wkroczyl do karczmy.
Karczma ktora nosila dumna nazwe 'Pod rozbrykanym elfem' byla nieduza, ot kilka law, cos co przypominalo kontuar, palace sie palenisko, jakas kupa szmat chrapiaca przy nim i karczmarz siedzacy w kacie. Cuchnelo zas wszystkim co tylko bylo mozliwe. Rycerz spojrzal uwaznie na gospodarza a wyglad jego przyprawil go o dreszcze. Wymizerowany, szary na twarzy, czerwone oczy, trzesace sie rece, nic tylko mutant!
- Niech bedzie pochwalony Sigmar Mlotodzierzca! - zaryzykowal probe wiary.
- A mlot jego niech wychwalaja na wieki - odparl karczmarz.
- Gniew Sigmara cie zaraz dosiegnie mutancie paskudny! - zakrzyknal Ferd w strone karczmarza. Ten tylko reka machnal ze zrezygnowaniem.
- Panie rycez, juz mnie siengnal - mowiac to karczmarz wskazal kupe szmat lezaca kolo paleniska - to mi przylizlo tydzien tymu jakos tok. Wyjsc ni kce, pic pije, zrec zre, chopow wystrosyl i som musa z nim tu siedziec. Ba, zlotem ploci, ale jo juz rady nie doje. Baba mojo z kuchni ucikla, bo zekla, ze juz ni mo sil gotowoc i ze woli w polu panscyzne odrobioc. To i som tu zomdze.
- Znaczy demon? Ze zre? Jak to mozliwe?
- Joki tom demon, krasnolud jeden, o rusoc siem zacyno...
Faktycznie, krasnolud, ktory przedtem wydawac sie mogl kupa szmat, zaczal nieznacznie przejawiac jakis ruch. Najpierw cos zabulgotalo, pozniej zachrobotalo i powoli powoli cala postac podniosla sie na kolana. Paskudna geba, brak jednego oka, nos wielokrotnie polamany. Do tego glowa ogolona tylko jakas taka kita resztek wlosow przyklejona do czaszki. Zniszczone cos co by moglo uchodzic za kilt. Obraz nedzy i rozpaczy.
- Torgen! - wykrzyknal rycerz na caly glos - Niech mnie demon rozszarpie w burdelu w Nuln! Toz to Torgen!