Re: Z dziennika Wiewiórki
: 22 wrz 2016 15:50
Spoglądał w milczeniu na swoje posiniaczone i podrapane ręce. - Ręce kucharza, tak zawsze mówili. - Pomyślał Milo uśmiechając się sam do siebie. - Ręce, które zawsze umiały wyczarować coś pysznego. - Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Nocowali w lesie na niewielkim skrawku ziemi, którego nie porastały drzewa. Jak każdego ranka, Andeith przez godzinę uczyła go walczyć. Wymachy, cięcia, garda i kij, którym elfka raz po raz okładała go po rękach, gdy on nieumiejętnie próbował uniknąć jej ciosów. Chociaż były bolesne, lubił te ćwiczenia. Wiedział, że są konieczne i nie chciał zawieść swoich towarzyszy. Usul siedział na mchu przy ognisku i spoglądał na niego z uśmiechem. Jak zwykle obserwował uważnie ich lekcje fechtunku. Chociaż Milo był pewien, że gdyby Andeith walczyła z własnym cieniem obserwowałby równie uważnie.
- Usul! - Tryggvi wybiegł z zarośli i podbiegł do ogniska zdyszany i poddenerwowany. Milo od razu zrozumiał, że coś jest nie tak. Nigdy nie widział go takiego. Krasnolud nawet w obliczu wroga był zawsze oazą spokoju.
- Usul - Wychrypiał krasnolud, uspokajając oddech. - Oni tom som, w wiosce no nobrzezu. Stotek!
Uśmiech zgasł nagle z twarzy elfa. Pokiwał lekko i wstał od ogniska. Zaczął przypinać pas, do którego uczepione miał bronie. Andeith natychmiast zaczęła chować ich rzeczy do sakwy. Poprawiła tarczę, zarzuconą na plecy. Milo nic z tego nie rozumiał.
- Jaki statek? Co się dzieje? - Pytał rozglądając się ze zdziwieniem. Jego towarzysze nie spojrzeli na niego zajęci przygotowaniami.
- Drakkar. Ze Skellige. - Odparł spokojnym głosem elf. - Nasi wrogowie. Musimy to sprawdzić.
- Milo. - Elfka przykucnęła przy nim. Jej zielone oczy, skryte częściowo pod falą czarnych loków działały na niego uspokajająco. - To dla Ciebie. - Powiedziała cichym głosem, wręczając mu dwa puginały. Odebrał powoli sztylety z jej rąk i wpatrywał się w nie z rosnącym niepokojem. - Tym razem, to nie bedą ćwiczenia. Pamiętaj czego Cię nauczyłam. - Andeith uśmiechnęła się do niego. - I nie bój się Milo, będziemy przy Tobie.
Ruszyli za Tryggvim na północny zachód, w stronę wybrzeża. Nie uszli długo, gdy trafili na skraj lasu. Dalej rozpościerała się łąka, za którą była już tylko plaża i morze. Osada nie była duża, zaledwie kilka chałup, zagrody i karczma. Drakkar stał zacumowany daleko w morzu. Przy wyciągniętym ze wsi pomoście widzieli tylko jedną łódź.
- Gdzie są? - Zapytał spokojnie Usul, nie spuszczając oczu z wioski.
- Korczmo. - Odparł ciężko krasnolud, poprawiając uchwyt na młocie. - Usul. To bymdzie dobro bitko. - Elf spojrzał na krasnoluda i odpowiedział uśmiechem na grymas twarzy brodacza. Milo nie widział jeszcze by Tryggvi się uśmiechał, ale to mogło być właśnie to.
Wyszli z lasu powoli, kryjąc się pośród wysokiej trawy. Podeszli od tyłu do karczmy, największego budynku we wsi. Przez bieloną ścianę słyszeli ze środka hałas, wiele głosów i śmiech. Milo nawet nie zauważył zniknięcia Tryggviego. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy krasnolud wyłonił się zza rogu.
- W środku cztyrech. I jyszcze jeden przy łodzi. - Wyszeptał chrapliwym głosem.
Andeith założyła tarcze na ramię, poprawiła mocujący ją pasek. Usul powoli i bezszelestnie dobył swoich broni. Milo starał się zapanować nad drżeniem rąk trzymających sztylety. Podeszli najciszej jak umieli do drzwi karczmy.
- Wbiegamy razem. Zabijamy wszystkich. - Wyszeptał elf. Milo czuł, że coś jest nie tak. Usul zawsze uśmiechał się przed walką, a tym razem twarz miał jak z kamienia. Ręce niziołka pociły się coraz mocniej.
Wbiegli do środka niemal jednocześnie. Milo potrzebował chwili by ocenić sytuację. Wyspiarzy było czterech, jednakowo wielkich i dobrze uzbrojonych. Siedzieli przy stole na środku izby, w dłoniach wciąż trzymając kufle z piwem i rozmawiając w dziwnym języku. Pod ścianą stał karczmarz, któremu na widok intruzów oczy niemal wylazły. Elfy natychmiast skoczyły do walki. Korsarzy jednak nie tak łatwo było zaskoczyć, poderwali się do walki i natychmiast dobyli broni. Andeith skokiem przez ławę wpadła między dwójkę. Jeszcze w locie uderzyła kantem tarczy w brodatą twarz tego po lewej. Zachwiał się i upadł na podłogę. Biegnący z tyłu Tryggvi z rykiem uderzył w niego młotem, łamiąc wszystkie żebra. Na drugiego zamachnęła się bułatem, ale korsarz z łatwością odbił go mieczem, jakby to była dziecinna zabawka. Potężnym ciosem pięści obalił ją na plecy i wbił ostrze w brzuch. Przez chwile patrzył w jej zielone oczy szczerząc zęby w uśmiechu, ale już po chwili wygiął się z rykiem do tyłu, gdy dwa puginały zatopiły się w jego plecach pod kolczugą. Usul skacząc przez stół kopnął kufel z piwem prosto w twarz jednego z pozostałych ludzi, na chwile go dekoncentrując. Ta chwila wystarczyła. Uderzył od góry, a nadziak z chrzęstem wbił się w czaszkę. Ostatni korsarz poderwał róg lawy i cisnął nią w elfa, natychmiast biorąc zamach mieczem na krasnoluda. Tryggvi odskoczył i z obrotu zamachnął się młotem. Zawadził o stół, osłabiając impet. Trafiony w bok wyspiarz zatoczył się tylko na plecy. Milo nie rozumiał tłumionych bulgotem krwi przekleństw, wypowiadanych w obcym języku. Nie obchodziły go zresztą. Wsuwał puginał coraz głębiej w gardło obalonego człowieka, aż po samą rękojeść. Nie spieszył się. Nie czuł już lęku, wyłącznie gniew.
- Andeith! - Gdy tylko ostatni wróg padł na ziemię, elf skoczył do leżącej elfki. - Andeith... Zabieramy Cie stąd. Pomóżcie mi. - Przylożył dłoń do jej krwawiącego brzucha, bezsilnie starając się zatamować krew.
- Nie Usulu. Zostawcie mnie, uciekajcie. - Mówiła bardzo cicho, ciszej nawet niż zwykle. Z jej ust pociekła strużka krwii. Nie zamierzali jej tam zostawiać, nie brali tego nawet pod uwagę. Tryggvi natychmiast przytargał leżącą na podłodze niedźwiedzią skórę. Milo pobiegł na zaplecze, mijając kucającego przy ścianie w kałuży własnych szczyn karczmarza. Przyniósł bimber którym przemyli ranę. W kilka chwil uwinęli sie z prowizorycznymi noszami i niosąc je ostrożnie wyszli przed karczmę. Ktoś na nich czekał.
- Hola hola! Tak wam śpieszno? - Na placu stał ogromny niczym byk człowiek. Miał długie jasne włosy i plecioną w dwa warkocze brodę. W rękach trzymał topór i miecz. - Nigdzie stąd, kurwa, nie pójdziecie. - Zawarczał groźnie przestępując krok do przodu. Usul wyszedł mu na przeciw.
Skoczyli ku sobie, w powietrzu błysnęły klingi. Elf bezskutecznie próbował dosięgnąć przeciwnika. Był szybszy, ale korsarz uderzał z taką mocą, że zdołałyby chyba przepołowić niedźwiedzia. Cały czas bezskutecznie wypatrywał okazji. Doskakiwał i uderzał, robił uniki przed morderczymi cieciami człowieka. Czekał aż popełni błąd. W końcu dostrzegł to na co liczył. Odsłonięty lewy bok. Skoczył natychmiast, poczuł jak pałasz wbija się w ciało. Za późno zrozumiał swój błąd. Zbyt późno dostrzegł, że ten słaby punkt był odsłonięty celowo.
Szli przez las, ciągnąc we dwóch nosze. Poruszali się bardzo wolno. Na szczęście Tryggvi mówił, że obóz Komanda był już niedaleko. Andeith wyglądała blado. Leżała nieprzytomna na niedźwiedziej skórze. Opatrunek był prowizoryczny, ale na razie spełniał swoje zadanie. Powstrzymali upływ krwi. Usul leżał przy niej, wpatrując się w nią mglistym z wyczerpania wzrokiem i kurczowo trzymając ja za dłoń. Z jego nogą było źle, topór wbił się aż do kości.
- Ni dotrwojom. - Ciężki głos Tryggviego rozbudził Mila z rozmyślań. Ciągnęli nosze we dwóch już od wielu godzin, ale nie zwalniali. Dawali z siebie wszystko.
- Dotrwają! Muszą! - Krasnolud spojrzał z ukosa na niziołka. - Bo inaczej po co to wszystko? - Tryggvi nie odpowiedział. Zrobił tylko przypominający uśmiech grymas i z jeszcze większym zapałem obaj przyśpieszyli kroku.
- Usul! - Tryggvi wybiegł z zarośli i podbiegł do ogniska zdyszany i poddenerwowany. Milo od razu zrozumiał, że coś jest nie tak. Nigdy nie widział go takiego. Krasnolud nawet w obliczu wroga był zawsze oazą spokoju.
- Usul - Wychrypiał krasnolud, uspokajając oddech. - Oni tom som, w wiosce no nobrzezu. Stotek!
Uśmiech zgasł nagle z twarzy elfa. Pokiwał lekko i wstał od ogniska. Zaczął przypinać pas, do którego uczepione miał bronie. Andeith natychmiast zaczęła chować ich rzeczy do sakwy. Poprawiła tarczę, zarzuconą na plecy. Milo nic z tego nie rozumiał.
- Jaki statek? Co się dzieje? - Pytał rozglądając się ze zdziwieniem. Jego towarzysze nie spojrzeli na niego zajęci przygotowaniami.
- Drakkar. Ze Skellige. - Odparł spokojnym głosem elf. - Nasi wrogowie. Musimy to sprawdzić.
- Milo. - Elfka przykucnęła przy nim. Jej zielone oczy, skryte częściowo pod falą czarnych loków działały na niego uspokajająco. - To dla Ciebie. - Powiedziała cichym głosem, wręczając mu dwa puginały. Odebrał powoli sztylety z jej rąk i wpatrywał się w nie z rosnącym niepokojem. - Tym razem, to nie bedą ćwiczenia. Pamiętaj czego Cię nauczyłam. - Andeith uśmiechnęła się do niego. - I nie bój się Milo, będziemy przy Tobie.
Ruszyli za Tryggvim na północny zachód, w stronę wybrzeża. Nie uszli długo, gdy trafili na skraj lasu. Dalej rozpościerała się łąka, za którą była już tylko plaża i morze. Osada nie była duża, zaledwie kilka chałup, zagrody i karczma. Drakkar stał zacumowany daleko w morzu. Przy wyciągniętym ze wsi pomoście widzieli tylko jedną łódź.
- Gdzie są? - Zapytał spokojnie Usul, nie spuszczając oczu z wioski.
- Korczmo. - Odparł ciężko krasnolud, poprawiając uchwyt na młocie. - Usul. To bymdzie dobro bitko. - Elf spojrzał na krasnoluda i odpowiedział uśmiechem na grymas twarzy brodacza. Milo nie widział jeszcze by Tryggvi się uśmiechał, ale to mogło być właśnie to.
Wyszli z lasu powoli, kryjąc się pośród wysokiej trawy. Podeszli od tyłu do karczmy, największego budynku we wsi. Przez bieloną ścianę słyszeli ze środka hałas, wiele głosów i śmiech. Milo nawet nie zauważył zniknięcia Tryggviego. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy krasnolud wyłonił się zza rogu.
- W środku cztyrech. I jyszcze jeden przy łodzi. - Wyszeptał chrapliwym głosem.
Andeith założyła tarcze na ramię, poprawiła mocujący ją pasek. Usul powoli i bezszelestnie dobył swoich broni. Milo starał się zapanować nad drżeniem rąk trzymających sztylety. Podeszli najciszej jak umieli do drzwi karczmy.
- Wbiegamy razem. Zabijamy wszystkich. - Wyszeptał elf. Milo czuł, że coś jest nie tak. Usul zawsze uśmiechał się przed walką, a tym razem twarz miał jak z kamienia. Ręce niziołka pociły się coraz mocniej.
Wbiegli do środka niemal jednocześnie. Milo potrzebował chwili by ocenić sytuację. Wyspiarzy było czterech, jednakowo wielkich i dobrze uzbrojonych. Siedzieli przy stole na środku izby, w dłoniach wciąż trzymając kufle z piwem i rozmawiając w dziwnym języku. Pod ścianą stał karczmarz, któremu na widok intruzów oczy niemal wylazły. Elfy natychmiast skoczyły do walki. Korsarzy jednak nie tak łatwo było zaskoczyć, poderwali się do walki i natychmiast dobyli broni. Andeith skokiem przez ławę wpadła między dwójkę. Jeszcze w locie uderzyła kantem tarczy w brodatą twarz tego po lewej. Zachwiał się i upadł na podłogę. Biegnący z tyłu Tryggvi z rykiem uderzył w niego młotem, łamiąc wszystkie żebra. Na drugiego zamachnęła się bułatem, ale korsarz z łatwością odbił go mieczem, jakby to była dziecinna zabawka. Potężnym ciosem pięści obalił ją na plecy i wbił ostrze w brzuch. Przez chwile patrzył w jej zielone oczy szczerząc zęby w uśmiechu, ale już po chwili wygiął się z rykiem do tyłu, gdy dwa puginały zatopiły się w jego plecach pod kolczugą. Usul skacząc przez stół kopnął kufel z piwem prosto w twarz jednego z pozostałych ludzi, na chwile go dekoncentrując. Ta chwila wystarczyła. Uderzył od góry, a nadziak z chrzęstem wbił się w czaszkę. Ostatni korsarz poderwał róg lawy i cisnął nią w elfa, natychmiast biorąc zamach mieczem na krasnoluda. Tryggvi odskoczył i z obrotu zamachnął się młotem. Zawadził o stół, osłabiając impet. Trafiony w bok wyspiarz zatoczył się tylko na plecy. Milo nie rozumiał tłumionych bulgotem krwi przekleństw, wypowiadanych w obcym języku. Nie obchodziły go zresztą. Wsuwał puginał coraz głębiej w gardło obalonego człowieka, aż po samą rękojeść. Nie spieszył się. Nie czuł już lęku, wyłącznie gniew.
- Andeith! - Gdy tylko ostatni wróg padł na ziemię, elf skoczył do leżącej elfki. - Andeith... Zabieramy Cie stąd. Pomóżcie mi. - Przylożył dłoń do jej krwawiącego brzucha, bezsilnie starając się zatamować krew.
- Nie Usulu. Zostawcie mnie, uciekajcie. - Mówiła bardzo cicho, ciszej nawet niż zwykle. Z jej ust pociekła strużka krwii. Nie zamierzali jej tam zostawiać, nie brali tego nawet pod uwagę. Tryggvi natychmiast przytargał leżącą na podłodze niedźwiedzią skórę. Milo pobiegł na zaplecze, mijając kucającego przy ścianie w kałuży własnych szczyn karczmarza. Przyniósł bimber którym przemyli ranę. W kilka chwil uwinęli sie z prowizorycznymi noszami i niosąc je ostrożnie wyszli przed karczmę. Ktoś na nich czekał.
- Hola hola! Tak wam śpieszno? - Na placu stał ogromny niczym byk człowiek. Miał długie jasne włosy i plecioną w dwa warkocze brodę. W rękach trzymał topór i miecz. - Nigdzie stąd, kurwa, nie pójdziecie. - Zawarczał groźnie przestępując krok do przodu. Usul wyszedł mu na przeciw.
Skoczyli ku sobie, w powietrzu błysnęły klingi. Elf bezskutecznie próbował dosięgnąć przeciwnika. Był szybszy, ale korsarz uderzał z taką mocą, że zdołałyby chyba przepołowić niedźwiedzia. Cały czas bezskutecznie wypatrywał okazji. Doskakiwał i uderzał, robił uniki przed morderczymi cieciami człowieka. Czekał aż popełni błąd. W końcu dostrzegł to na co liczył. Odsłonięty lewy bok. Skoczył natychmiast, poczuł jak pałasz wbija się w ciało. Za późno zrozumiał swój błąd. Zbyt późno dostrzegł, że ten słaby punkt był odsłonięty celowo.
Szli przez las, ciągnąc we dwóch nosze. Poruszali się bardzo wolno. Na szczęście Tryggvi mówił, że obóz Komanda był już niedaleko. Andeith wyglądała blado. Leżała nieprzytomna na niedźwiedziej skórze. Opatrunek był prowizoryczny, ale na razie spełniał swoje zadanie. Powstrzymali upływ krwi. Usul leżał przy niej, wpatrując się w nią mglistym z wyczerpania wzrokiem i kurczowo trzymając ja za dłoń. Z jego nogą było źle, topór wbił się aż do kości.
- Ni dotrwojom. - Ciężki głos Tryggviego rozbudził Mila z rozmyślań. Ciągnęli nosze we dwóch już od wielu godzin, ale nie zwalniali. Dawali z siebie wszystko.
- Dotrwają! Muszą! - Krasnolud spojrzał z ukosa na niziołka. - Bo inaczej po co to wszystko? - Tryggvi nie odpowiedział. Zrobił tylko przypominający uśmiech grymas i z jeszcze większym zapałem obaj przyśpieszyli kroku.