Usque ad finem
: 28 paź 2016 20:02
Zimna i wilgotna cela wyposażona była jedynie w wysłużony materac, nic więcej nie miało tu racji bytu jako że nikt odwiedzający ją nie zagrzewał tu miejsca na dłużej. Podobnie też rzecz się miała z elfem którego tu ledwie wczoraj doprowadzono, a który siedząc na posłaniu zerkał na niewielkie, wąskie, zakratowane okienko. Wciąż nie mógł odgadnąć czemu tu trafił, jak długo tu siedział będzie i co dalej, zresztą znaczna część ostatnich wydarzeń mu umknęła gdy popasając na szlakach Aedirn zarobił po głowie. Pamiętał poruszenie w mijanych wioskach, pamiętał tumult na drogach, pamiętał i podjazdy gnające na południe, ku Liksei, objeżdżające Dol Blathanna szerokim łukiem, potem zaś... Marszcząc brwi starał się sobie przypomnieć co było potem, uniósł rękę do czoła i syknął z bólu - no tak, bełta z kuszy ktoś mu posłał, końmi natarli, gdy się zerwać na nogi próbował po czerepie dali i właściwie tyle mógł w pamięć przywołać. Potem zaś głuchy stukot podkutych butów w korytarzach Ard Carraigh, cela, Beanshie. Znowuż brwi zmarszczył przywołując niejasne wspomnienie - Beanshie na pewno tu była, w przebłyskach świadomości widział ją za zakratowanym oknem gdy znaleźć go próbowała, jednak - nie mogąc wlecieć do celi - pewnie uszła, nie dziwił się jej, w końcu na wpół dzika była. Dziwił się jednak temu że mu list przynieśli - nie dali mu co prawda całego przeczytać, ale już pierwsze słowa widząc wiedział od kogo jest. Potem, zaś odpisać kazali: że jadło dobre, że cela ciepła, że wygody jak u samego Foltesta. Teraz już wiedział że nie powinien im się w twarze tak otwarcie śmiać w odpowiedzi, drugi raz obuchem po głowie by nie zarobił. Pamiętał też że, gdy już mu po raz drugi ciemnica z oczu odeszła, napisał, a czego pisać nie chciał sami dopisali, ale dla niego najważniejsze było że napisać mógł:
Niewiele wiem o tym co się dzieje. Wiesz że jestem -niew---- W REKACH SPRAWIEDLIWYCH I RZETELNYCH, KTORE WINE STOSOWNIE OCENIA. Mam wielką nadzieję, że niebawem wszystko sie wyjaśni i jak najszybciej --Cię-zobacz- SPRAWIEDLIWE NASZE ORGANA WINNYCH Z CALA SUROWOSCIA SKARZA. Teraz gdzieś w Aedirn lub Kaedwen jestem, trudno rzec bo drogi nie pamiętam, ale --- JADLO TU DOSKONALE I WARUNKI PONAD STANDARDY.
*
- Chorąży! Co wy mi tu...? Jaki niewinny?! - Tłuste palce trzymające pismo z raportem wyciągnęły go w kierunku adresowanej kobiety, potem zaś nieomal z odrazą rzuciły papier na blat masywnego stołu. Mężczyzna uniósł wzrok patrząc na jej twarz, która mimo to nawet nie drgnęła. Jako chorążego oddziałów specjalnych Aedirn byle krzyk jej nie ruszał. Ba, ogólnie mało rzeczy ją ruszało. Nie uznała za stosowne nawet wzruszyć ramionami.
- Słowa nie powiedział mimo że obity, milczy jak pień, ręczono za niego, myślę że...
Pełen irytacji głos przerwał jej w pół słowa, poparty mocnym uderzeniem otwartej dłoni w stół . Listy, papiery i pergaminy rozsunęły się na boki pod wpływem uderzenia.
- Ja chromolę to co wy se tam myślicie! Za co wy się, Metz, uważacie?! Za drugiego chędożonego Sigismunda Dijkstrę?
Metz zacisnęła usta, nie na tyle by dać po sobie poznać irytację, ale wystarczająco by odepchnąć od siebie ochotę by przyfastrygować mężczyźnie w twarz rękawicą tak, by zęby wypluł. Musiała przyznać że byłby to czasem całkiem przyjemny przerywnik w ganianiu po lasach, polach i bezdrożach za mnie lub bardziej wyimaginowanymi członkami komand, wieszaniu winnych nieludzi, szukaniu kolaborantów wśród tych pozornie niewinnych i dobieraniu brakujących by listy zapełnić z pośród tych, których winą były przydługie uszy czy zbyt krótkie nogi. Niestety, wojskowym niby on nie był, ale stał wystarczająco wysoko by wymóc na dowództwie wysłanie jej jeszcze tej nocy na zwiad do Brokilonu, a z tamtąd - wiedziała - rzadko się wraca. Powstrzymała się więc od odpowiedzi, patrząc w punkt zawieszony jakiś cal ponad prawym uchem mężczyzny. Ten uspokoił się nieco zerkając znowuż na pergamin, wciąż jednak sapiąc z irytacją i potrząsając głową.
- I co, mówicie że ten mieszaniec co go z nim widziano to jakiś belfer z Oxenfurtu? Radna alma mat... tfu... czego? - Pacnął pergamin dłonią, trudno rzec czy bardziej z irytacją czy z pogardą.
- Tak jest - Metz nawet nie kwapiła się by mu pomóc, czerpiąc swoistą satysfakcję z widoku jaki w swoim zapienieniu się przedstawiał. Przynajmniej na tyle mogła sobie bezkarnie pozwolić, w miarę bezkarnie. Acz słuchała co konsyliarz ma do powiedzenia, słuchać musiała, koniec końców rozkaz jest rozkaz ona zaś do wykonywania rozkazów przywykła. Starała się więc skupić na nim miast na swoich myślach czy też odgłosach dobiegających zza na wpół przymkniętego okna, gdzie najwyraźniej jeden z oddziałów przechodził musztrę paradną chóralnie zawodząc słowa jakiejś przyśpiewki.
Zapuszczam wąsy, wyciągam szablę
Pędzę na koniu po śmierć i chwalę
- Cholerne półelfy, pod samym nosem wywiadu redańskiego siedzą psubraty i nie wiedzieć czy ich ruszyć można czy nie. Do tego on z gór, tak? Zasrane nieludzie, za politykę w górach też się wzięły. Czyje tam jeszcze listy przy nim znaleźliście... - Konsyliarz sapnął po raz kolejny, wierzchem ręki ścierając krople śliny jakie przez irytację na brodzie mu osiadły, po czym sięgając do kupki pergaminów leżącej na brzegu stołu wyciągnął kilka z nich zerkając na nie uważnie. Znajdując imiona którymi podpisane były w ostatniej chwili zmełł przekleństwo cisnące mu się na usta i podniósł wzrok na kobietę - Ruszycie do Deithwen, Metz. Znajdziecie tam Add... an'deith, co za nazwisko, gamratka jej mać.
Metz skinęła głową, niezbyt rada z wizji podobnej podróży, ale nie komentując tego i czekając jedynie w milczeniu na ciąg dalszy. W końcu zawsze mogło być gorzej, a i nierzadko dotąd gorzej bywało, byle do Liksei dopaść i wzdłuż jej biegu ku górom, tam już bezpieczniej być powinno. Słuchała dalej, już w myślach drogę planując, za oknem zaś ochrypłe głosy kontynuowały swoją piosnkę.
A żadna myśl nie mąci w głowie
Bo tam nieludzie podsycają ogień!
- Jak ona sama was nie zaszczyci, to elfa zwanego... jak mu było... - Szybkie zerknięcie na przejęte listy znowuż, z jakiegoś powodu, wykrzywiło usta mężczyzny, jakby już same elfio brzmiące imiona niezby miłymi mu były - ...Ithen. I przez niego do niej dotrzecie. I mi tu, na ten stół, przywieziecie pergamin w którym będzie stało że oni naszego gościa nie znali, nie znają i znać nie chcą. Nie będzie mi się chędożony sznur na szubienicy w deszcz marnował. Zrozumiano?
Chorąży służbiście zasalutowała, odwróciła się na pięcie i nie odzywając się nawet słowem ruszyła do wyjścia. Tak naprawdę różnicy czy elf winnym był czy nie jej nie robiło, bo i kto w dzisiejszych czasach zupełnie bez winy był, szkoda tylko że w jego miejsce kogoś znaczniejszego nie uchwycili.
- Weźcie kogo ze sobą jadąc tam, byle nie z młodych bo spowolni was albo i hajdawery zafajda elfy spotykając. A tę półelfkę jeszcze raz przemaglujcie, dyskretniej tylko!- Głos mężczyzny zabrzmiał za jej oddalającymi plecami. Znowuż powstrzymała się by ramionami wzruszyć, bo już myślami w drodze była i ważniejsze rzeczy na głowie miała. Szkoda że w deszcz trzeba jechać będzie, pomyślała.
Niewiele wiem o tym co się dzieje. Wiesz że jestem -niew---- W REKACH SPRAWIEDLIWYCH I RZETELNYCH, KTORE WINE STOSOWNIE OCENIA. Mam wielką nadzieję, że niebawem wszystko sie wyjaśni i jak najszybciej --Cię-zobacz- SPRAWIEDLIWE NASZE ORGANA WINNYCH Z CALA SUROWOSCIA SKARZA. Teraz gdzieś w Aedirn lub Kaedwen jestem, trudno rzec bo drogi nie pamiętam, ale --- JADLO TU DOSKONALE I WARUNKI PONAD STANDARDY.
*
- Chorąży! Co wy mi tu...? Jaki niewinny?! - Tłuste palce trzymające pismo z raportem wyciągnęły go w kierunku adresowanej kobiety, potem zaś nieomal z odrazą rzuciły papier na blat masywnego stołu. Mężczyzna uniósł wzrok patrząc na jej twarz, która mimo to nawet nie drgnęła. Jako chorążego oddziałów specjalnych Aedirn byle krzyk jej nie ruszał. Ba, ogólnie mało rzeczy ją ruszało. Nie uznała za stosowne nawet wzruszyć ramionami.
- Słowa nie powiedział mimo że obity, milczy jak pień, ręczono za niego, myślę że...
Pełen irytacji głos przerwał jej w pół słowa, poparty mocnym uderzeniem otwartej dłoni w stół . Listy, papiery i pergaminy rozsunęły się na boki pod wpływem uderzenia.
- Ja chromolę to co wy se tam myślicie! Za co wy się, Metz, uważacie?! Za drugiego chędożonego Sigismunda Dijkstrę?
Metz zacisnęła usta, nie na tyle by dać po sobie poznać irytację, ale wystarczająco by odepchnąć od siebie ochotę by przyfastrygować mężczyźnie w twarz rękawicą tak, by zęby wypluł. Musiała przyznać że byłby to czasem całkiem przyjemny przerywnik w ganianiu po lasach, polach i bezdrożach za mnie lub bardziej wyimaginowanymi członkami komand, wieszaniu winnych nieludzi, szukaniu kolaborantów wśród tych pozornie niewinnych i dobieraniu brakujących by listy zapełnić z pośród tych, których winą były przydługie uszy czy zbyt krótkie nogi. Niestety, wojskowym niby on nie był, ale stał wystarczająco wysoko by wymóc na dowództwie wysłanie jej jeszcze tej nocy na zwiad do Brokilonu, a z tamtąd - wiedziała - rzadko się wraca. Powstrzymała się więc od odpowiedzi, patrząc w punkt zawieszony jakiś cal ponad prawym uchem mężczyzny. Ten uspokoił się nieco zerkając znowuż na pergamin, wciąż jednak sapiąc z irytacją i potrząsając głową.
- I co, mówicie że ten mieszaniec co go z nim widziano to jakiś belfer z Oxenfurtu? Radna alma mat... tfu... czego? - Pacnął pergamin dłonią, trudno rzec czy bardziej z irytacją czy z pogardą.
- Tak jest - Metz nawet nie kwapiła się by mu pomóc, czerpiąc swoistą satysfakcję z widoku jaki w swoim zapienieniu się przedstawiał. Przynajmniej na tyle mogła sobie bezkarnie pozwolić, w miarę bezkarnie. Acz słuchała co konsyliarz ma do powiedzenia, słuchać musiała, koniec końców rozkaz jest rozkaz ona zaś do wykonywania rozkazów przywykła. Starała się więc skupić na nim miast na swoich myślach czy też odgłosach dobiegających zza na wpół przymkniętego okna, gdzie najwyraźniej jeden z oddziałów przechodził musztrę paradną chóralnie zawodząc słowa jakiejś przyśpiewki.
Zapuszczam wąsy, wyciągam szablę
Pędzę na koniu po śmierć i chwalę
- Cholerne półelfy, pod samym nosem wywiadu redańskiego siedzą psubraty i nie wiedzieć czy ich ruszyć można czy nie. Do tego on z gór, tak? Zasrane nieludzie, za politykę w górach też się wzięły. Czyje tam jeszcze listy przy nim znaleźliście... - Konsyliarz sapnął po raz kolejny, wierzchem ręki ścierając krople śliny jakie przez irytację na brodzie mu osiadły, po czym sięgając do kupki pergaminów leżącej na brzegu stołu wyciągnął kilka z nich zerkając na nie uważnie. Znajdując imiona którymi podpisane były w ostatniej chwili zmełł przekleństwo cisnące mu się na usta i podniósł wzrok na kobietę - Ruszycie do Deithwen, Metz. Znajdziecie tam Add... an'deith, co za nazwisko, gamratka jej mać.
Metz skinęła głową, niezbyt rada z wizji podobnej podróży, ale nie komentując tego i czekając jedynie w milczeniu na ciąg dalszy. W końcu zawsze mogło być gorzej, a i nierzadko dotąd gorzej bywało, byle do Liksei dopaść i wzdłuż jej biegu ku górom, tam już bezpieczniej być powinno. Słuchała dalej, już w myślach drogę planując, za oknem zaś ochrypłe głosy kontynuowały swoją piosnkę.
A żadna myśl nie mąci w głowie
Bo tam nieludzie podsycają ogień!
- Jak ona sama was nie zaszczyci, to elfa zwanego... jak mu było... - Szybkie zerknięcie na przejęte listy znowuż, z jakiegoś powodu, wykrzywiło usta mężczyzny, jakby już same elfio brzmiące imiona niezby miłymi mu były - ...Ithen. I przez niego do niej dotrzecie. I mi tu, na ten stół, przywieziecie pergamin w którym będzie stało że oni naszego gościa nie znali, nie znają i znać nie chcą. Nie będzie mi się chędożony sznur na szubienicy w deszcz marnował. Zrozumiano?
Chorąży służbiście zasalutowała, odwróciła się na pięcie i nie odzywając się nawet słowem ruszyła do wyjścia. Tak naprawdę różnicy czy elf winnym był czy nie jej nie robiło, bo i kto w dzisiejszych czasach zupełnie bez winy był, szkoda tylko że w jego miejsce kogoś znaczniejszego nie uchwycili.
- Weźcie kogo ze sobą jadąc tam, byle nie z młodych bo spowolni was albo i hajdawery zafajda elfy spotykając. A tę półelfkę jeszcze raz przemaglujcie, dyskretniej tylko!- Głos mężczyzny zabrzmiał za jej oddalającymi plecami. Znowuż powstrzymała się by ramionami wzruszyć, bo już myślami w drodze była i ważniejsze rzeczy na głowie miała. Szkoda że w deszcz trzeba jechać będzie, pomyślała.