Z dziennika Wiewiórki

Forum Logi i Opowieści.
Awatar użytkownika
Usul
Posty: 43
Rejestracja: 28 maja 2014 18:47

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Usul »

Spoglądał w milczeniu na swoje posiniaczone i podrapane ręce. - Ręce kucharza, tak zawsze mówili. - Pomyślał Milo uśmiechając się sam do siebie. - Ręce, które zawsze umiały wyczarować coś pysznego. - Podniósł wzrok i rozejrzał się dookoła. Nocowali w lesie na niewielkim skrawku ziemi, którego nie porastały drzewa. Jak każdego ranka, Andeith przez godzinę uczyła go walczyć. Wymachy, cięcia, garda i kij, którym elfka raz po raz okładała go po rękach, gdy on nieumiejętnie próbował uniknąć jej ciosów. Chociaż były bolesne, lubił te ćwiczenia. Wiedział, że są konieczne i nie chciał zawieść swoich towarzyszy. Usul siedział na mchu przy ognisku i spoglądał na niego z uśmiechem. Jak zwykle obserwował uważnie ich lekcje fechtunku. Chociaż Milo był pewien, że gdyby Andeith walczyła z własnym cieniem obserwowałby równie uważnie.
- Usul! - Tryggvi wybiegł z zarośli i podbiegł do ogniska zdyszany i poddenerwowany. Milo od razu zrozumiał, że coś jest nie tak. Nigdy nie widział go takiego. Krasnolud nawet w obliczu wroga był zawsze oazą spokoju.
- Usul - Wychrypiał krasnolud, uspokajając oddech. - Oni tom som, w wiosce no nobrzezu. Stotek!
Uśmiech zgasł nagle z twarzy elfa. Pokiwał lekko i wstał od ogniska. Zaczął przypinać pas, do którego uczepione miał bronie. Andeith natychmiast zaczęła chować ich rzeczy do sakwy. Poprawiła tarczę, zarzuconą na plecy. Milo nic z tego nie rozumiał.
- Jaki statek? Co się dzieje? - Pytał rozglądając się ze zdziwieniem. Jego towarzysze nie spojrzeli na niego zajęci przygotowaniami.
- Drakkar. Ze Skellige. - Odparł spokojnym głosem elf. - Nasi wrogowie. Musimy to sprawdzić.
- Milo. - Elfka przykucnęła przy nim. Jej zielone oczy, skryte częściowo pod falą czarnych loków działały na niego uspokajająco. - To dla Ciebie. - Powiedziała cichym głosem, wręczając mu dwa puginały. Odebrał powoli sztylety z jej rąk i wpatrywał się w nie z rosnącym niepokojem. - Tym razem, to nie bedą ćwiczenia. Pamiętaj czego Cię nauczyłam. - Andeith uśmiechnęła się do niego. - I nie bój się Milo, będziemy przy Tobie.
Ruszyli za Tryggvim na północny zachód, w stronę wybrzeża. Nie uszli długo, gdy trafili na skraj lasu. Dalej rozpościerała się łąka, za którą była już tylko plaża i morze. Osada nie była duża, zaledwie kilka chałup, zagrody i karczma. Drakkar stał zacumowany daleko w morzu. Przy wyciągniętym ze wsi pomoście widzieli tylko jedną łódź.
- Gdzie są? - Zapytał spokojnie Usul, nie spuszczając oczu z wioski.
- Korczmo. - Odparł ciężko krasnolud, poprawiając uchwyt na młocie. - Usul. To bymdzie dobro bitko. - Elf spojrzał na krasnoluda i odpowiedział uśmiechem na grymas twarzy brodacza. Milo nie widział jeszcze by Tryggvi się uśmiechał, ale to mogło być właśnie to.
Wyszli z lasu powoli, kryjąc się pośród wysokiej trawy. Podeszli od tyłu do karczmy, największego budynku we wsi. Przez bieloną ścianę słyszeli ze środka hałas, wiele głosów i śmiech. Milo nawet nie zauważył zniknięcia Tryggviego. Dlatego bardzo się zdziwił, gdy krasnolud wyłonił się zza rogu.
- W środku cztyrech. I jyszcze jeden przy łodzi. - Wyszeptał chrapliwym głosem.
Andeith założyła tarcze na ramię, poprawiła mocujący ją pasek. Usul powoli i bezszelestnie dobył swoich broni. Milo starał się zapanować nad drżeniem rąk trzymających sztylety. Podeszli najciszej jak umieli do drzwi karczmy.
- Wbiegamy razem. Zabijamy wszystkich. - Wyszeptał elf. Milo czuł, że coś jest nie tak. Usul zawsze uśmiechał się przed walką, a tym razem twarz miał jak z kamienia. Ręce niziołka pociły się coraz mocniej.
Wbiegli do środka niemal jednocześnie. Milo potrzebował chwili by ocenić sytuację. Wyspiarzy było czterech, jednakowo wielkich i dobrze uzbrojonych. Siedzieli przy stole na środku izby, w dłoniach wciąż trzymając kufle z piwem i rozmawiając w dziwnym języku. Pod ścianą stał karczmarz, któremu na widok intruzów oczy niemal wylazły. Elfy natychmiast skoczyły do walki. Korsarzy jednak nie tak łatwo było zaskoczyć, poderwali się do walki i natychmiast dobyli broni. Andeith skokiem przez ławę wpadła między dwójkę. Jeszcze w locie uderzyła kantem tarczy w brodatą twarz tego po lewej. Zachwiał się i upadł na podłogę. Biegnący z tyłu Tryggvi z rykiem uderzył w niego młotem, łamiąc wszystkie żebra. Na drugiego zamachnęła się bułatem, ale korsarz z łatwością odbił go mieczem, jakby to była dziecinna zabawka. Potężnym ciosem pięści obalił ją na plecy i wbił ostrze w brzuch. Przez chwile patrzył w jej zielone oczy szczerząc zęby w uśmiechu, ale już po chwili wygiął się z rykiem do tyłu, gdy dwa puginały zatopiły się w jego plecach pod kolczugą. Usul skacząc przez stół kopnął kufel z piwem prosto w twarz jednego z pozostałych ludzi, na chwile go dekoncentrując. Ta chwila wystarczyła. Uderzył od góry, a nadziak z chrzęstem wbił się w czaszkę. Ostatni korsarz poderwał róg lawy i cisnął nią w elfa, natychmiast biorąc zamach mieczem na krasnoluda. Tryggvi odskoczył i z obrotu zamachnął się młotem. Zawadził o stół, osłabiając impet. Trafiony w bok wyspiarz zatoczył się tylko na plecy. Milo nie rozumiał tłumionych bulgotem krwi przekleństw, wypowiadanych w obcym języku. Nie obchodziły go zresztą. Wsuwał puginał coraz głębiej w gardło obalonego człowieka, aż po samą rękojeść. Nie spieszył się. Nie czuł już lęku, wyłącznie gniew.
- Andeith! - Gdy tylko ostatni wróg padł na ziemię, elf skoczył do leżącej elfki. - Andeith... Zabieramy Cie stąd. Pomóżcie mi. - Przylożył dłoń do jej krwawiącego brzucha, bezsilnie starając się zatamować krew.
- Nie Usulu. Zostawcie mnie, uciekajcie. - Mówiła bardzo cicho, ciszej nawet niż zwykle. Z jej ust pociekła strużka krwii. Nie zamierzali jej tam zostawiać, nie brali tego nawet pod uwagę. Tryggvi natychmiast przytargał leżącą na podłodze niedźwiedzią skórę. Milo pobiegł na zaplecze, mijając kucającego przy ścianie w kałuży własnych szczyn karczmarza. Przyniósł bimber którym przemyli ranę. W kilka chwil uwinęli sie z prowizorycznymi noszami i niosąc je ostrożnie wyszli przed karczmę. Ktoś na nich czekał.
- Hola hola! Tak wam śpieszno? - Na placu stał ogromny niczym byk człowiek. Miał długie jasne włosy i plecioną w dwa warkocze brodę. W rękach trzymał topór i miecz. - Nigdzie stąd, kurwa, nie pójdziecie. - Zawarczał groźnie przestępując krok do przodu. Usul wyszedł mu na przeciw.
Skoczyli ku sobie, w powietrzu błysnęły klingi. Elf bezskutecznie próbował dosięgnąć przeciwnika. Był szybszy, ale korsarz uderzał z taką mocą, że zdołałyby chyba przepołowić niedźwiedzia. Cały czas bezskutecznie wypatrywał okazji. Doskakiwał i uderzał, robił uniki przed morderczymi cieciami człowieka. Czekał aż popełni błąd. W końcu dostrzegł to na co liczył. Odsłonięty lewy bok. Skoczył natychmiast, poczuł jak pałasz wbija się w ciało. Za późno zrozumiał swój błąd. Zbyt późno dostrzegł, że ten słaby punkt był odsłonięty celowo.
Szli przez las, ciągnąc we dwóch nosze. Poruszali się bardzo wolno. Na szczęście Tryggvi mówił, że obóz Komanda był już niedaleko. Andeith wyglądała blado. Leżała nieprzytomna na niedźwiedziej skórze. Opatrunek był prowizoryczny, ale na razie spełniał swoje zadanie. Powstrzymali upływ krwi. Usul leżał przy niej, wpatrując się w nią mglistym z wyczerpania wzrokiem i kurczowo trzymając ja za dłoń. Z jego nogą było źle, topór wbił się aż do kości.
- Ni dotrwojom. - Ciężki głos Tryggviego rozbudził Mila z rozmyślań. Ciągnęli nosze we dwóch już od wielu godzin, ale nie zwalniali. Dawali z siebie wszystko.
- Dotrwają! Muszą! - Krasnolud spojrzał z ukosa na niziołka. - Bo inaczej po co to wszystko? - Tryggvi nie odpowiedział. Zrobił tylko przypominający uśmiech grymas i z jeszcze większym zapałem obaj przyśpieszyli kroku.
Awatar użytkownika
Molu
Posty: 202
Rejestracja: 19 gru 2009 23:27

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Molu »


Dziś wszyscy jesteśmy wiewiórkami...
Tylko o sprawach, które nas zupełnie nie interesują, możemy wydać rzeczywiście bezstronną opinię, co niewątpliwie jest powodem tego, że opinia bezstronna jest zawsze absolutnie bezwartościowa.
Symon
Posty: 48
Rejestracja: 12 lut 2013 11:48

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Symon »

Musze przyznać, że historia zaczyna mnie wciągać. :)

Co wydarzy się dalej?
Czy Milo i Tryggvi zdołają bezpieczenie przetransportować towarzyszy do obozu Komanda?
Czy dzielni wojownicy Scoia'tael przeżyją pomimo okrutnych ran odniesionych w boju?
Jak potoczą się dalsze losy Milo i jego nowych przyjaciół?

O tym dowiecie się z kolejnego, czwartego już odcinka "Z dziennika Wiewiórki".

Już wkrótce!

(mamy nadzieje :D)
Ellax
Posty: 65
Rejestracja: 14 lis 2012 21:28

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Ellax »

@Symon:
Zwłaszcza "dzielni wojownicy" i "Jak potoczą się dalsze losy Milo i jego nowych przyjaciół?" jest po prostu takie typowe dla bajek :D

Taaak :) ładny dziennik :)
Zawsze musi być jakiś cel, żeby odczuwało się chęć.
Awatar użytkownika
Denea
Posty: 246
Rejestracja: 16 mar 2010 01:30
Lokalizacja: Legionowo

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Denea »

Dobre te dzienniki. Mam nadzieje, ze nie stracisz Usul zapalu, bo przyjemnie sie czyta.
Ble... Ble? Ble!
Awatar użytkownika
Sadriviel
Posty: 79
Rejestracja: 23 mar 2016 07:37

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Sadriviel »

Za zgodą Usula. :) Część pierwsza z dwóch przewidzianych.

---------

W bladej szarości poranka rozbrzmiewał świergot ptaków i stawał się coraz głośniejszy z każdym kolejnym promieniem wschodzącego słońca przedzierającego się przez gęstą koronę drzew. Właśnie ta melodia obudziła zwiniętego na miękkim runie elfa. Nie było ono na tyle wygodne jak łóżko do którego przywykł. Przeciągnął się rozprostowując skostniałe w porannym chłodzie kończyny i przy okazji zrzucając z siebie dającą niewiele ciepła derkę. Zerknął na rozpalone wieczorem niewielkie ognisko, które dawno już zgasło pozostawiając po sobie tylko wypalony dołek w ziemi. Zaraz obok leżał długi, dwuręczny miecz. Dokładnie tam gdzie go zostawił - pod ręką. Jednak to nie po niego sięgnął elf, a po torbę leżącą obok. Uśmiechnął się pod nosem gładząc wyszywaną skórę. Teraz już niewielu potrafi wykonać takie rzeczy z taką starannością, dawna elfia sztuka zanika. Ta myśl zmyła jakąkolwiek radość z jego twarzy zastępując ją wyrazem zdecydowania. Otworzył torbę i wyjął z niej grupy plik notatek.
Według strzępów zapisków odnalezionych dawno temu w Shaerrawedd i kopii listów zebranych w Twierdzy Białego Płomienia udało mu się wytypować kilka miejsc, w których znajdować mogą się dawne siedliska Wiedzących. A tam, taką miał nadzieję, odnajdzie informacje o białych plamach w historii swojej rasy i odpowiedzi na pytania, które domagają się odpowiedzi. Od nich może zależeć przetrwanie Aen Seidhe.
Elf wstał, pociągnął łyk swojego ulubionego mleka z bukłaka i z przyzwyczajenia poprawiając swój wyszywany kubraczek ruszył przed siebie mając wschodzące słońce za plecami.

***

Sznur skrzypiał niemiłosiernie, kiedy wiatr huśtał nieszczęsnym wisielcem. Nogi miał obute i wciąż nie obgryzione, więc musiał umrzeć w trakcie dzisiejszego dnia, inaczej ghule zostawiłyby tylko sterczące kikuty kości udowych. Samotny kruk uczepił się bujnej brody człowieka i z charakterystycznym dla swojego gatunku spokojem wyjadał mu oczy. Inne ptaki obsiadły resztę trupów leżących na placu przed spalonym budynkiem. Wysokie żerdzie i w połowie nadpalony szyld świadczyły o tym, że kiedyś musiała stać tutaj karczma.
Elf omiótł wzrokiem całą scenę i wszystko stało się dla niego jasne. Wiewiórki znowu postanowiły zawalczyć o jego wolność paląc karczmę, wieszając karczmarza i wybijając gości. Nie miał nic przeciwko zabijaniu ludzi, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie tędy droga. Gdyby tylko i oni mogli to zrozumieć, dostrzec to, co zobaczyła Aelirenn... Westchnął ciężko - nie naprawi całego świata. Jeszcze nie.
Podszedł do miejsca, w którym leżało ciało młodego chłopaka. Wokół pełno było odcisków kopyt, widać ogień spłoszył konie. Oparte o koniowiąz stały zapakowane niemal do pełna juki. Widać dzieciak chciał uciec, ale zgubiła go pazerność. Starannie przebierając zawartość pakunków elf wybrał z nich prowiant na następny etap swojej podróży.
Omiótł go swąd spalenizny. Nie ma potrzeby zatrzymywać się tu dłużej.

***

Tego poranka nie obudził go śpiew ptaków. Słysząc płacz zerwał się na nogi i rozejrzał nasłuchując. Dźwięk dochodził z jego prawej strony, razem z odgłosem łamiących się patyków, gniecionego mchu i szeleszczących liści. Zobaczył małą dziewczynkę, najwyżej trzynastoletnią, trzymającą w ramionach niemowlę i przedzierającą się ku niemu przez gęste krzaki. Kiedy ona zobaczyła jego stało się coś, czego nigdy by się nie spodziewał po ludzkim dziecku spotykającym w lesie elfa. Dziewczynka przestała płakać, uśmiechnęła się. I zemdlała.
Dużo później, już umyta w pobliskim strumieniu i nakarmiona zabranym sprzed spalonej karczmy twardym serem wyglądała o wiele lepiej. Również niemowlę nakarmione mlekiem z bukłaka przestało płakać i spało teraz utulone w jej ramionach. Dla elfa było to najdziwniejsze doświadczenie w życiu. Dzieląc ser i podając mleko przed szmatkę pytał siebie raz po raz - jakim sposobem opiekuję się i karmię ludzkie dzieci. Nie to jednak było teraz najważniejsze, co z nimi teraz zrobić?
Kiedy dziewczynka odzyskała przytomność, łamiącym się głosem opowiedziała mu historię jakich wiele z zakończeniem jakich mało. Bandyci, morderstwo i ratunek z elfich rąk. Ciekawe, czy to to samo komando, które spaliło karczmę...
- Gdzie teraz pójdziemy proszę pana?
Wciąż zamyślony odparł niemal machinalnie:
- Sadriviel, po prostu Sadriviel.
Twarz dziewczynki rozpogodziła się.
- Gdzie teraz panie Sadrivielu?
Elf spojrzał na korony drzew, później na zachód. Mógłby zabrać je ze sobą, tylko kawałek.

***

Kilka dni temu zostawił dzieci na granicy Brokilonu i kazał małej iść w las. Tam będzie im najlepiej, tak przynajmniej sądził.
Dotarł do nadmorskiej wioski, w której miał nadzieję na transport na południe, żeby mógł kontynuować swoje poszukiwania. Jednak kiedy dotarł do pierwszych zabudowań zastał puste ulice. Było to o tyle dziwne, że o tak wczesnej porze ludzie powinni szykować się do połowu ryb. Zaniepokojony ruszył w stronę przystani, może cały ruch odbywa się właśnie tam.
Wyszedł zza rogu portowej karczmy na plac przed przystanią i natychmiast zawrócił. Przy pomoście stał drakkar, a przy nim jeden z korsarzy. Lepiej dmuchać na zimne. Już chciał odejść, kiedy po drugiej stronie budynku usłyszał coś jakby ciche szepty a potem rozległ się trzask wyważanych drzwi. Radosne okrzyki biesiady dobiegające przed chwilą zza ściany zastąpiło szuranie, odgłosy cięć i głucho mlaszczące uderzenia czegoś, co mogłoby być młotem. Zanim elf zdążył zareagować wszystko ucichło.
- Andeith! - głuche tupnięcie. - Andeith... Zabieramy Cie stąd. Pomóżcie mi.
Za ścianą zaraz za plecami Sadriviela ponownie rozległy się szurania. Ktoś ciągnął coś po podłodze, coś łupnęło najpierw twardo, jak drewno o posadzkę, potem miękko, niczym bezwładne ciało. Ktokolwiek był w środku, właśnie zbierał się do wyjścia.
- Hola hola! Tak wam śpieszno? - donośny głos ze skelliganskim akcentem rozdarł nienaturalną ciszę poranka. - Nigdzie stąd, kurwa, nie pójdziecie.
Elf wyjrzał zza rogu na plac. To co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach. Wielki człowiek z toporem i mieczem w dłoniach walczył ze smukła postacią, mogącą należeć tylko do kogoś tej samej rasy co Sadriviel. Wyspiarz miotał się i ryczał próbując trafić swojego przeciwnika, który zwijał się w szybkich unikach. Nagle zręczna postać wbiła swoją broń w bok człowieka tylko po to, żeby ten mógł uderzyć swoim toporem w jego nogę.
Niewidoczny do tej pory krasnolud wyskoczył spod drzwi karczmy i ogromnym młotem odrzucił masywne ciało od swojego przyjaciela.
- Milo! Cho no tu, dawej go i idziem!
Wraz z ukrytym do tej pory niziołkiem, krasnolud przeniósł poranionego elfa na zaimprowizowane nosze i razem uciekli w nieodległy las. Jedyne co mógł zrobić sparaliżowany ze strachu elf, to iść za nimi.

***

Szedł przed siebie przez zacieniony las podążając za posapywaniami i stęknięciami dźwigającej nosze pary. W jego głowie kotłowało się mnóstwo myśli. To Wiewiórki, zabijają ludzi, nie mogę im pomagać. Ale być może ktoś z nich pomógł tej dziewczynce. Są tam ranni, którym możesz pomóc Sadrivielu! Na takie okazje zabrałeś bandaże i zioła! Masz też... te drugie notatki, których nie pokazałeś nikomu, możesz spróbować. Ćwiczyłeś!
Na przemian biegnąć i idąc elf próbował podjąć decyzję.
Cierpliwość i spokój nie są moimi cnotami.
Crer
Posty: 204
Rejestracja: 03 sty 2015 09:09

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Crer »

Wspaniale wplatanie nowego bohatera i watku!

Jak zawsze - wiecej!
Awatar użytkownika
Usul
Posty: 43
Rejestracja: 28 maja 2014 18:47

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Usul »

Hej wszystkim,
Sadriviel pisze druga czesc, ja planuje wrzucic cos od siebie w tygodniu. Ale wpadlem na pewien pomysl, ktory moze kogos zainteresowac. Jezeli ktos jest chetny, zeby w opowiadaniu pojawila sie jego postac z gry, niech napisze mi na pw. Najlepiej jesli takie 'zgloszenie' bedzie spelnialo kilka warunkow:
1. Pare slow o postaci, opis jej wygladu, charakteru. Stosunek do Komanda - jak zachowalaby sie spotykajac SC
2. Opowiadanie dzieje sie w swiecie Ishtar, wiec wolalbym postac z tej domeny, chyba ze ktos mnie przekona do zmiany zdania :)
3. Jezeli chcielibyscie odegrac w opowiadaniu jakas konkretna role, tez jestem otwarty na propozycje. Jesli nie, sam cos wymysle.

Jesli zglosi sie ktos chetny, otrzyma ode mnie oczywiscie wpierw gotowy tekst do akceptacji. Przypominam tez, ze nie mieszamy swiatow, wiec na Arce nie odnosimy sie w zaden sposob do opowiadania z forum.

Pozdrawiam :)
Awatar użytkownika
Sadriviel
Posty: 79
Rejestracja: 23 mar 2016 07:37

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Sadriviel »

Twierdza. Twierdza jest najważniejsza. Pamiętaj o tym. A teraz wdech, wydech. Wszystko będzie w porządku.
- STAĆ! - och, jak bardzo Sadriviel ucieszył się, że pomimo strachu udało mu się włożyć w swój głos tyle zdecydowania. Miał dobrą szkołę.
Para niosąca przed elfem nosze zatrzymała się jak wryta. Już nie było odwrotu. Nareszcie mógł przyjrzeć się rannym. Pod kubraczkiem zlał go zimny pot. Krasnolud opuścił nosze i sięgał już do temblaka po młot...
- Ty, krasnoludzie, daleko jest Twoje komando? - pytany zamrugał z zaskoczeniem, które jednak minęło równie szybko co się pojawiło. Był w Scoia'tael od dawna, musiał być przygotowany na wszystko i szybko podejmować decyzje. Takie jak ta, czy zaufać nieznajomemu. Nie było czasu.
- Ni. - odchrząknął, bieg z noszami mimo wszystko go zmęczył. - Nidaleko.
- Dobrze, biegnij po pomoc. Mogą nas śledzić, a ta dwójka daleko w tym stanie już nie ruszy.
Krasnolud przestał interesować Sadriviela. Przesuwając torbę na biodro przyklęknął przy poharatanej nodze elfa. Prowizoryczny opatrunek nie przeciekał, krwawienie zostało zatrzymane. Cięcie było głębokie. Mimo tak poważnych obrażeń, jego stan był stabilny.
- Andeith... - cichy szept z ust rannego przyciągnął na chwilę uwagę Sadriviela, którą zaraz potem przeniósł na postać leżącą obok.
Elfka nieświadomie przytrzymywała sobie przy brzuchu wilgotny, cieknący opatrunek. Najdelikatniej jak tylko potrafił odciągnął jej rękę i odkrył ranę. Odetchnął z ulgą. Pchnięcie, nie cięcie. Ciekawe, co...
- Kim... - słaby głos niziołka wyrwał Sadriviela z zamyślenia. Zupełnie o nim zapomniał. - Kim jesteś?
- To nieistotne. Co jedliście na śniadanie?
- Ale... dlaczego... co proszę?
- Co jedliście na śniadanie?! - mimo tego, że musiał podnieść głos starał się zachować jak najwięcej spokoju patrząc w te przestraszone oczy.
- Nnn... - niziołek przełknął ślinę. - Nic nie jedliśmy od trzech dni. Piliśmy tylko wodę ze strumienia.
- Cieszę się. Jednak bycie Wiewiórką ma swoje zalety. - elf jeszcze raz spojrzał na ranną. Jak szybko uda mu się poskładać ją w środku... Czy ostrze sięgnęło kręgosłupa?
Zdjął torbę z ramienia i miecz z pleców. Odłożył go dalej od siebie, ale wciąż w zasięgu rąk. Z otwartej torby wyjął szklaną butelkę, woreczek i czarkę.
- Odkręć butelkę i lej mi na ręce, a potem jej na brzuch. Z woreczka weź wszystkie liście, włóż do ust i żuj, aż nie będziesz mógł powstrzymać się od przełknięcia. Wypluj wszystko do czarki. W międzyczasie wyjmij z mojej torby książkę i otwórz mi ją tak, żebym widział.
Drżącymi rękoma niziołek wyjął korek z butelki i wylał jej pachnącą alkoholem zawartość tam, gdzie mu kazano. Ból wykrzywił twarz elfki. Sadriviel uspokoił ją cichymi słowami. Dobrze wiedział, że wcale jej jeszcze nie boli.
Kiedy jego mimowolny pomocnik grzebał w torbie, elf zamknął oczy, wyszukał najbliższą linię mocy i cicho wypowiedział formułę. Niech zadziała, niech zadziała, niech zadziała... Otworzył oczy. Kręgosłup w porządku, ostrze nie weszło tak głęboko jak się obawiał i nie przecięło niczego poza jelitami.
- Znajdź ryciny brzucha i trzymaj księgę tak, żebym widział. - żujący liście niziołek uniósł brwi w zdumieniu, ale szybko odnalazł właściwy rozdział i ustawił się w odpowiednim miejscu.
Sadriviel wziął głęboki oddech, a wraz z nim nieco mocy. Nawet ta odrobina targała jego wnętrznościami i niemal wymykała mu się spod kontroli. Musi wystarczyć, musi. Spojrzał na rysunki w księdze, zamknął oczy i wyszeptał Słowa. Elfka zaczęła krzyczeć.

***

Wierzchem dłoni otarł pot z czoła. Palce miał pobrudzone krwią i papką z przeżutych liści. Rany elfów nie krwawiły już i nie będą w trakcie transportu. Chociaż tyle udało mi się zrobić.
- Jej nie wolno wstawać, ani jeść niczego innego niż cienki rosół przez co najmniej trzy dni. Potem może pić mleko. Za tydzień możecie spróbować nakarmić ją czymś bardziej treściwym. Jego kość jest pęknięta, ale udo w miarę całe. Jeśli się wyleży, nie będzie kulał.
Sadriviel chciał rozejrzeć się, ale nie pozwoliły mu na to ciemne plamy przed oczami. Jeszcze nie teraz! Potrząsnął głową niczym mokre zwierze. Mroczki zniknęły. Sięgnął po bandaże, żeby owinąć nimi rannych. Zajęło mu to chwilę, a kiedy skończył po raz ostatni nachylił się nad elfką, żeby sprawdzić jej puls. Na jej bandażu pojawiła się czerwona plamka krwi. Zaklęcie puściło? Nie, elf poczuł wilgoć pod nosem i wytarł ją wierzchem dłoni. Obserwowany przez zaskoczonego niziołka zebrał wszystkie swoje rzeczy i przerzucił miecz przez plecy. Nie zostało mu wiele czasu.
- Długo nam to zajęło, krasnolud powinien zaraz wrócić. Pamiętaj co Ci powiedziałem.
Sadriviel chciał uśmiechnąć się pocieszająco, ale obawiał się, że zwymiotuje. Odwrócił się i ruszył w las. Nie odszedł daleko, kiedy usłyszał gromki, radosny okrzyk a po nim szmer przyciszonych rozmów. Odszedł w porę.

***

Elf siedział w kucki przy niewielkim ognisku, a długi miecz położył sobie wzdłuż ud. Marsz tutaj nie należał do najłatwiejszych. Kiedy tylko oddalił się od Wiewiórek zwymiotował żółcią. Niewiele pamiętał z reszty drogi. Przebłyski lasu zza ciemnych plam i czerwieniejący mankiet jego niegdyś śnieżnobiałej koszuli. Kiedy nie miał już siły iść zatrzymał się, rozpalił ognisko, ale mimo ogarniającego go zmęczenia nie mógł zasnąć. Myślał.
Oni nie mogą dłużej walczyć. Wydawało mu się, że ma całą wieczność na poszukiwania odpowiedzi, wiedzy i sposobów, ale ten czas nagle bardzo się skurczył. Drżącymi dłońmi wyciągnął z torby swoje notatki, przejrzał je raz jeszcze.
Nie pamiętał kiedy zasnął. Otworzył oczy patrząc na swoje zaciśnięte na kartkach dłonie. Czuł się lepiej, co wcale nie znaczyło, że dobrze. Zebrał swój dobytek, spojrzał na wschodzące słońce, obrócił się do niego prawym ramieniem i ruszył przed siebie.
Muszę odnaleźć to, po co wyruszyłem. Jeśli cokolwiek odnajdę, zanieść to do Twierdzy w Góry Sine, zabezpieczyć zgromadzoną wiedzę. A potem ją wykorzystać.
- Bo inaczej... po co to wszystko? - szepnął w nienaturalną leśną ciszę.
Cierpliwość i spokój nie są moimi cnotami.
Andeith
Posty: 24
Rejestracja: 07 lut 2016 00:26

Re: Z dziennika Wiewiórki

Post autor: Andeith »

Absolutnie fenomenalne! Wszystkie piec!
Tylko pozazdroscic talentu :)

Skoro juz wiem, ze przezyje, to prosze o wiecej! ;)
ODPOWIEDZ