Z dziennika Wiewiórki
: 19 wrz 2016 13:39
Chociaż od dymu szczypały go oczy, a z rozbitego nosa wciąż kapała krew, Milo Ansbach nie odrywał spojrzenia od płonącego zajazdu, który jeszcze do niedawna był jego wymarzonym zakątkiem i planami na przyszłość.
Piętnaście lat - Pomyślał Milo. - Piętnaście lat pracy i oszczędzania, by odłożyć na swój własny zajazd. Wszystko przepadło... Z rozmyślań wybudził go potężny kopniak w plecy, który obalił niziołka na ręce i kolana.
- Patrzcie go, karzełka! Zajazdu mu się zachciało, nieludziowi parszywemu!
Stojący za nim człowiek był jednym z trójki, która przed dwiema godzinami przybyła tu na popas. Milo zdążył się im przyjrzeć, gdy bili go i ograbiali jego dom. Tego za nim, otyłego brzydala kompanii wołali Wrzosek. Przy koniach kręcił się i ładował skradziony towar w sakwy chłystek, na którego wołali po prostu Młody. Ich herszt, potężnie zbudowany brodacz, szczał właśnie w krzaki i wrzeszczał na swoich ludzi.
- Prędzej! Żywo! Nie chce tu całego dnia zmitrężyć!
- A z tym pokurczem co robim Kapitanie? - Wrzosek kopnął Mila jeszcze raz, tym razem w żebra. Boleśnie.
- Młody dawaj linę i na gałąź z nim. Z góry będzie miał lepszy widok. - Kapitan zapiał rozporek i odwrócił się do pozostałych rechocząc ciężko. Pozostali przyłączyli się chętnie do chóru śmiechu. Wszyscy poza Milo, który nadal na klęczkach bezradnie wpatrywał się w ogień. Nie odwrócił się, by zobaczyć jak Młody przerzuca sznur przez gałąź i wiąże na nim pętle. Czuł się zupełnie bezradny, nie chciał jednak pokazać po sobie strachu.
- Dawaj go tu Wrzosek! - młodzian potrząsał pętlą zachęcająco. - Zobaczym jak tańcu...
Nie zdołał dokończyć zdania. Ze zdumieniem spojrzał na zakrwawione ostrze, które przebiło jego pierś. Jęknął tylko cicho, gdy stojący za nim młody elf wyrwał miecz z jego ciała i kopniakiem obalił go na ziemie. Wrzosek wytrzeszczył oczy w zdumieniu. Wyszarpnął miecz z pochwy i już chciał ruszyć na elfa, ale Milo schwytał go za nogę i wbił w nią głęboko zęby. Wielki drab krzyknął wściekle z bólu i zamachnął się na niziołka. Miecz uderzył jednak głucho w tarcze elfki, która nie wiedzieć skąd wyłoniła się jak zjawa i w ostatniej chwili osłoniła nadal gryzącego nogę oprawcy Mila. Wrzosek nie miał czasu na zdziwienie. Elfka błyskawicznie wyprowadziła cios i kantem tarczy uderzyła go w skroń, obalając nieprzytomnego na ziemie.
- Wiewiórki! - zdążył ryknąć kapitan. Na dobycie broni czasu mu zabrakło. Tuż za nim z lasu wyskoczył krępy krasnolud i potężnym ciosem dwuręcznego młota zmiażdżył mu kark.
Wrzosek powoli odzyskiwał przytomność. Zaczęło docierać do niego co się stało. Obrócił głowę i zobaczył stojącego przed zajazdem niziołka, nadal patrzącego w ogień. Z drugiej strony słyszał rozmawiające ze sobą w nieznanym mu języku elfy. Spróbował obrócić się na brzuch myśląc, że może zdoła się odczołgać w pobliski las. Nie zdołał. Ciężki krasnoludzki bucior przygniótł mu pierś do ziemi.
- Usul! Tyn tutej jeszcze dycho. Co z nim robim? - Krasnolud machnął szeroko trzymanym w ręku młotem w stronę zajazdu. - Tokie łodne ognisko aż szkodo zmornowoć.
Młody elf podszedł do leżącego na ziemi Wrzoska i wpatrywał sie w niego zimnym wzrokiem. Na jego twarzy wyrósł niepokojąco wesoły uśmiech.
- Co powiesz Andeith? - Zwrócił się do idącej za nim elfki nie odwracając do niej. - Tryggvi chce upiec sobie pieczeń.
- Skończmy z tym Usulu. Musimy ruszać, Konsul wzywa. - Elfka nie patrzyła na mężczyznę, którego chwilę temu powaliła na ziemię. Nie spuszczała wzroku od stojącego przed nią elfa, który potarł z namysłem czoło.
- Szykowaliście zdaje się sznur. - Elf cały czas uśmiechał się do Wrzoska. Jego głos był jednak zimny jak stal. - A dobry sznur też szkoda zmarnować.
Milo nie patrzył na poruszanego wiatrem wisielca, ani na trupy leżące przed płonącym zajazdem. Wciąż spoglądał, jak ogień trawi całe jego dotychczasowe życie. Jak niszczy wszystkie plany, które wiązał z przyszłością. Andeith podeszła do niego cicho, niemal bezszelestnie i kucnęła tuż za nim.
- Możesz odbudować swój zajazd. Ale oni wrócą. Im podobni przyjdą i spalą go znowu. - Jej głos był spokojny i cichy. Milo jednak słyszał go bardzo wyraźnie nawet pośród powodowanego pożarem hałasu i spadających w ogień belek.
- Możesz stąd odejść, wrócić do miasta. Żyć pośród dh'oine, którzy odebrali Ci wszystko.
Niziołek odwrócił się do niej powoli i spojrzał w oczy przykucniętej elfki. Były zielone, lśniły w blasku ognia jak szmaragdy. Położyła dłoń na jego ramieniu. Widziała ogień w jego wzroku. Nie blask pożaru, to był zupełnie inny ogień. Widywała taki bardzo często u Wojowników Komanda. Ogień nienawiści.
- Idę z wami. - Powiedział chłodno Milo, ocierając kapiącą z nosa krew. W jego słowach nie było prośby czy pytania. A oni nie próbowali z nim dyskutować. Andeith spojrzała krótko na Usula, a ten zgodnie pokiwał głową.
- Nu, to wynośmy siem. Czekajom no nos. - Tryggvi zarzucił sobie zrabowane przez ludzi sakwy na ramie.
Cała czwórka zniknęła pomiędzy drzewami, niczym leśne zjawy. Zostawiając za sobą tylko ogień i śmierć.
Piętnaście lat - Pomyślał Milo. - Piętnaście lat pracy i oszczędzania, by odłożyć na swój własny zajazd. Wszystko przepadło... Z rozmyślań wybudził go potężny kopniak w plecy, który obalił niziołka na ręce i kolana.
- Patrzcie go, karzełka! Zajazdu mu się zachciało, nieludziowi parszywemu!
Stojący za nim człowiek był jednym z trójki, która przed dwiema godzinami przybyła tu na popas. Milo zdążył się im przyjrzeć, gdy bili go i ograbiali jego dom. Tego za nim, otyłego brzydala kompanii wołali Wrzosek. Przy koniach kręcił się i ładował skradziony towar w sakwy chłystek, na którego wołali po prostu Młody. Ich herszt, potężnie zbudowany brodacz, szczał właśnie w krzaki i wrzeszczał na swoich ludzi.
- Prędzej! Żywo! Nie chce tu całego dnia zmitrężyć!
- A z tym pokurczem co robim Kapitanie? - Wrzosek kopnął Mila jeszcze raz, tym razem w żebra. Boleśnie.
- Młody dawaj linę i na gałąź z nim. Z góry będzie miał lepszy widok. - Kapitan zapiał rozporek i odwrócił się do pozostałych rechocząc ciężko. Pozostali przyłączyli się chętnie do chóru śmiechu. Wszyscy poza Milo, który nadal na klęczkach bezradnie wpatrywał się w ogień. Nie odwrócił się, by zobaczyć jak Młody przerzuca sznur przez gałąź i wiąże na nim pętle. Czuł się zupełnie bezradny, nie chciał jednak pokazać po sobie strachu.
- Dawaj go tu Wrzosek! - młodzian potrząsał pętlą zachęcająco. - Zobaczym jak tańcu...
Nie zdołał dokończyć zdania. Ze zdumieniem spojrzał na zakrwawione ostrze, które przebiło jego pierś. Jęknął tylko cicho, gdy stojący za nim młody elf wyrwał miecz z jego ciała i kopniakiem obalił go na ziemie. Wrzosek wytrzeszczył oczy w zdumieniu. Wyszarpnął miecz z pochwy i już chciał ruszyć na elfa, ale Milo schwytał go za nogę i wbił w nią głęboko zęby. Wielki drab krzyknął wściekle z bólu i zamachnął się na niziołka. Miecz uderzył jednak głucho w tarcze elfki, która nie wiedzieć skąd wyłoniła się jak zjawa i w ostatniej chwili osłoniła nadal gryzącego nogę oprawcy Mila. Wrzosek nie miał czasu na zdziwienie. Elfka błyskawicznie wyprowadziła cios i kantem tarczy uderzyła go w skroń, obalając nieprzytomnego na ziemie.
- Wiewiórki! - zdążył ryknąć kapitan. Na dobycie broni czasu mu zabrakło. Tuż za nim z lasu wyskoczył krępy krasnolud i potężnym ciosem dwuręcznego młota zmiażdżył mu kark.
Wrzosek powoli odzyskiwał przytomność. Zaczęło docierać do niego co się stało. Obrócił głowę i zobaczył stojącego przed zajazdem niziołka, nadal patrzącego w ogień. Z drugiej strony słyszał rozmawiające ze sobą w nieznanym mu języku elfy. Spróbował obrócić się na brzuch myśląc, że może zdoła się odczołgać w pobliski las. Nie zdołał. Ciężki krasnoludzki bucior przygniótł mu pierś do ziemi.
- Usul! Tyn tutej jeszcze dycho. Co z nim robim? - Krasnolud machnął szeroko trzymanym w ręku młotem w stronę zajazdu. - Tokie łodne ognisko aż szkodo zmornowoć.
Młody elf podszedł do leżącego na ziemi Wrzoska i wpatrywał sie w niego zimnym wzrokiem. Na jego twarzy wyrósł niepokojąco wesoły uśmiech.
- Co powiesz Andeith? - Zwrócił się do idącej za nim elfki nie odwracając do niej. - Tryggvi chce upiec sobie pieczeń.
- Skończmy z tym Usulu. Musimy ruszać, Konsul wzywa. - Elfka nie patrzyła na mężczyznę, którego chwilę temu powaliła na ziemię. Nie spuszczała wzroku od stojącego przed nią elfa, który potarł z namysłem czoło.
- Szykowaliście zdaje się sznur. - Elf cały czas uśmiechał się do Wrzoska. Jego głos był jednak zimny jak stal. - A dobry sznur też szkoda zmarnować.
Milo nie patrzył na poruszanego wiatrem wisielca, ani na trupy leżące przed płonącym zajazdem. Wciąż spoglądał, jak ogień trawi całe jego dotychczasowe życie. Jak niszczy wszystkie plany, które wiązał z przyszłością. Andeith podeszła do niego cicho, niemal bezszelestnie i kucnęła tuż za nim.
- Możesz odbudować swój zajazd. Ale oni wrócą. Im podobni przyjdą i spalą go znowu. - Jej głos był spokojny i cichy. Milo jednak słyszał go bardzo wyraźnie nawet pośród powodowanego pożarem hałasu i spadających w ogień belek.
- Możesz stąd odejść, wrócić do miasta. Żyć pośród dh'oine, którzy odebrali Ci wszystko.
Niziołek odwrócił się do niej powoli i spojrzał w oczy przykucniętej elfki. Były zielone, lśniły w blasku ognia jak szmaragdy. Położyła dłoń na jego ramieniu. Widziała ogień w jego wzroku. Nie blask pożaru, to był zupełnie inny ogień. Widywała taki bardzo często u Wojowników Komanda. Ogień nienawiści.
- Idę z wami. - Powiedział chłodno Milo, ocierając kapiącą z nosa krew. W jego słowach nie było prośby czy pytania. A oni nie próbowali z nim dyskutować. Andeith spojrzała krótko na Usula, a ten zgodnie pokiwał głową.
- Nu, to wynośmy siem. Czekajom no nos. - Tryggvi zarzucił sobie zrabowane przez ludzi sakwy na ramie.
Cała czwórka zniknęła pomiędzy drzewami, niczym leśne zjawy. Zostawiając za sobą tylko ogień i śmierć.